Sobota, 18 maja 2024 r. 
REKLAMA

Profesor na pochylni

Data publikacji: 20 stycznia 2021 r. 19:56
Ostatnia aktualizacja: 21 stycznia 2021 r. 11:55
Profesor na pochylni
Fot. archiwum  

Sympatyczny starszy pan pojawiał się często na stoczniowych pochylniach. Dla gości z branży i akademików był symbolem rozwoju przemysłu okrętowego w Szczecinie. Mieszkańcy, którzy przybyli na wodowanie, nie bardzo wiedzieli, kim ten uśmiechnięty człowiek jest. Tymczasem jego życiorys to gotowy scenariusz na wciągający film z dramatycznymi wątkami.

Profesor Eugeniusz Skrzymowski żył w kilku Polskach i związanych z nimi epokach politycznych i gospodarczych. Urodził się 23 czerwca 1925 roku w Białej koło Radzynia Podlaskiego. Już jako chłopiec zbudował kajak, który – jak wspominał z uśmiechem – zatonął.

Będąc nastolatkiem, został wraz z rodziną okrutnie doświadczony przez wojnę. Torturowany w radzyńskiej katowni przez Niemców ojciec został zamordowany w Auschwitz. Podobny los spotkał jego stryjów.

Młody Gienio pracował w „Społem” i działał w konspiracyjnym harcerstwie. Dwa dni przed wybuchem powstania warszawskiego został aresztowany w łapance. Zbiegł jednak z obozu przejściowego koło Sochaczewa.

Ale wojna się skończyła, a nasz bohater dostał się na Politechnikę Gdańską. O Gdańsku marzył jeszcze przed wojną. Ciągnęło go do statków. Kariera potoczyła się błyskawicznie, bo już na trzecim roku studiów został asystentem kierownika wydziału budowy okrętów w Stoczni Gdańskiej. Tam legendarny Jerzy Doerffer dał mu zadanie zbudowania serii stalowych kutrów rybackich, na których potem oparło się powojenne polskie rybołówstwo bałtyckie. Eugeniusz Skrzymowski nadzorował też wykańczanie słynnego rudowęglowca „Sołdek”.

W 1950 r. awansował na stanowisko kierownika wydziałowego biura fabrykacji, a potem pochylni, wydziału kadłubowego, zastępcy szefa produkcji. Od września 1952 roku młody, bo zaledwie 27-letni Eugeniusz Skrzymowski został dyrektorem Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Kilka lat później wraz z prof. Doerfferem opracował koncepcję przekształcenia jej w przedsiębiorstwo produkujące duże frachtowce.

Po Październiku (w 1957 roku) przyjechał do Szczecina. Okazało się, że na zawsze. Był to czas kierowania Stocznią Szczecińską przez słynnego Henryka Jendzę. Początkowo Skrzymowski był szefem, a potem dyrektorem technicznym zakładu. Jego wielkim dokonaniem było – wraz z Jerzym Doerfferem – opracowanie programu stworzenia, na powojennych ruinach, w Szczecinie nowoczesnego ośrodka stoczniowego, który miał konkurować z podobnymi firmami na Zachodzie. Elementami tego przedsięwzięcia była odbudowa i modernizacja terenów pod dwóch niemieckich stoczniach – w rejonach obecnych pochylni Odra i Wulkan. Był też autorem znakomitej jak na ówczesne czasy blokowej metody budowy statków o nośności powyżej 10 tys. ton.

Po śmierci Henryka Jendzy w 1962 roku Eugeniusz Skrzymowski przez dwa lata kierował Stocznią w Szczecinie, będąc jej dyrektorem. Za jego bytności stocznia wzbogaciła się m.in. o biuro projektowe, zaczęła też budować statki motorowe. A że wiedział, czego chce, w wyniku tarć z kierownictwem partyjnym regionu przeszedł do pracy naukowej na Politechnice Szczecińskiej. Warszawa jednak miała dla niego kolejne zadanie – budowę budynku i organizację w nim kierunku okrętowego. Mimo niezrozumienia przez niektórych wagi tego kroku doprowadził do końca narodziny nowego, jakże ważnego dla Szczecina i przemysłu stoczniowego wydziału.

Przyszedł czas na doktorat, który zrobił u Doerffera. Oddał się pracy naukowej, dydaktycznej oraz administrowaniu uczelnią, pełniąc szereg funkcji, m.in. dyrektora Instytutu Okrętowego na Wydziale Budowy Maszyn i Okrętów (obecnie Wydział Techniki Morskiej i Transportu). Był też prorektorem Politechniki Szczecińskiej ds. nauki. W latach 1991-1993 dziekanem Wydziału Techniki Morskiej (na stanowisku profesora zwyczajnego).

Był również członkiem licznych stowarzyszeń, organizacji, gremiów oraz ciał naukowych, autorem wielu publikacji, organizatorem konferencji naukowych. Wielokrotnie odznaczony. Ale przy tych wszystkich osiągnięciach był skromnym i ujmującym człowiekiem.

Kilka miesięcy przed śmiercią profesor spotkał się z dziennikarzami naszej redakcji, którym udzielił długiego, podsumowującego swoje życie i zawodowe pasje wywiadu. Te rozmowy przeprowadzone pod koniec 2018 roku stały się osią produkcji filmu dokumentalnego o człowieku, którego śmiało można nazwać legendą i filarem polskiego przemysłu stoczniowego. Jego autorzy planowali przeprowadzić z naukowcem jeszcze jedną rozmowę… Niestety, nie udało się. Profesor zmarł bowiem 8 marca 2019 roku. Nasi redakcyjni koledzy – Markowie Klasa i Osajda, przygotowując film o prof. Skrzymowskim, przemierzyli sporą część życiowego i zawodowego szlaku tego wybitnego, legendarnego okrętowca. O premierze tego unikalnego dokumentu oczywiście poinformujemy na naszych łamach.

(isz)

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Quistorp
2021-01-21 11:40:10
Gdzie te młoteczki z tamtych lat? Gdzie kowali młotów huki. Wszystko poszło na bruk.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA