Sobota, 20 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Kapitańskie opowieści na żywo

Data publikacji: 2016-10-20 12:45
Ostatnia aktualizacja: 2020-10-23 14:20
Kapitańskie opowieści na żywo
 

Dwaj egzotyczni pasażerowie na gapę jak fatum prześladują kapitana, morski pogrzeb dowódcy statku zamienia się w farsę, zastępca kapitana zakochuje się w japońskiej gejszy. To tylko niektóre morskie opowieści, których można było posłuchać podczas odbywającego się w ostatni weekend w Szczecinie Festiwalu Czytania. Co ważne, marynistyczne książki czytali ich autorzy – szczecińscy kapitanowie żeglugi wielkiej.

Prezentacje marynistyki podczas Festiwalu Czytania odbywały się w ramach cyklu „Morskie opowieści”. W piątek, w pierwszym dniu imprezy, przygodę z tym rodzajem literatury rozpoczął kpt. ż.w. Eugeniusz Daszkowski, były rektor Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie, który wiele lat spędził jako oficer na pokładach statków Polskiej Żeglugi Morskiej. Swoje morskie doświadczenia wykorzystywał w pisarstwie od 1958 r., gdy debiutował na łamach „Głosu Szczecińskiego” opowiadaniem „Ostatni papieros”. Później przyszły kolejne opowiadania i reportaże marynistyczne publikowane na łamach szczecińskiej prasy. W 1972 r. Eugeniusz Daszkowski opublikował swoją pierwszą powieść „Wachta”. Następnie co kilka lat regularnie publikował kolejne – w sumie ponad 20 powieści, co czyni go kapitanem z najbogatszym dorobkiem literackim na świecie.

Klątwa blindziarzy


Podczas Festiwalu Czytania kapitan Daszkowski przeczytał fragmenty jednej ze swoich najbardziej znanych książek – wydanych w 1986 r. „Blindziarzy z San Pedro”. Jest to zbiór opowiadań, w który opisuje blaski i cienie codziennego życia załóg pracujących na statkach pod obcymi banderami. Wybrany fragment dotyczył momentami śmiesznych, kiedy indziej wręcz groźnych perypetii kapitana z dwójką wyjątkowo zdesperowanych i namolnych pokładowych pasażerów na gapę.

– Port jak magnes przyciąga czarnych, którzy mają dosyć pracy w zielonym piekle. Marzą o statkach, które mogą ich wywieźć nielegalnie daleko od Czarnego Lądu do europejskich metropolii, w których łatwiej o wygodne życie i pieniądze. Niektórym to się udaje. Fama powodzenia zatacza szerokie kręgi, wnika do leśnych zakamarków, do zagubionych wiosek, pobudza męstwo wyobraźni, budzi przygodę. Wszyscy marzą o Paryżu.

[.] Byłem święcie przekonany, że od pierwszego dnia tak ochmistrz, jak i cała załoga wiedzieli, że mamy na pokładzie blindziarzy. Sami pomogli im się ukryć i przypuszczalnie karmili ich. Kto wie, czy nie wieźli w swoich kabinach, ale tego już nie sprawdzaliśmy – czytał Eugeniusz Daszkowski.

Pogrzeb na morzu

W sobotę gospodarzem „Morskich opowieści” był kapitan żeglugi wielkiej i śródlądowej Włodzimierz Grycner. Podczas swojej prawie 40-letniej pracy na morzu pływał on na 30 statkach pod polską i obcymi banderami. Jest też prezesem Ligi Morskiej i Rzecznej oraz komodorem dorocznych „Flisów Odrzańskich”. Kapitan jest również jednym z pomysłodawców budowy pomnika „Tym, którzy nie powrócili z morza” na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie. W swoim literackim dorobku ma m.in. książki: „Życie marynarskie. Opowieści morskie”, „Moja liga – Moja Odra” i „Pilot morski”. Podczas Festiwalu Czytania podkreślał, że opisują one trzy odsłony jego zawodowej kariery: życie marynarskie, życie flisaka i życie pilota morskiego. Pokazał też publiczności jedną ze swoich książek przetłumaczoną na siedem języków, w tym m.in. chiński.

– Po prostu przetłumaczyłem swoje opowiadania na angielski, a moje załogi przełożyły je na inne języki. Potem pastor z Missisipi w swoim kościele przetłumaczył moje książki na wiele języków i posłał je w świat. Są one dziś dostępne w wielu krajach i nie wiem dokładnie, w ilu językach zostały wydane – opowiadał autor.
Włodzimierz Grycner wystąpił przed publicznością festiwalu z fragmentami opowiadania „Śmierć kapitana” z wydanego w 2008 r. zbioru „Życie marynarskie. Opowieści morskie”.

– Staliśmy na redzie portu, w którym trwała wojna. Od afrykańskiego lądu dzień i noc dochodziły odgłosy strzelaniny. Było duszno i gorąco, a postój straszliwie się przeciągał. Szczęśliwie nie mieliśmy w ładowniach cennego ładunku, bo okolica roiła się od piratów. [.] Całymi dniami wisiałem na UKF-ce, aż w końcu dostałem zgodę na pogrzeb morski. Nie miałem żadnej praktyki w tego rodzaju uroczystościach, lecz na wszelki wypadek poleciłem cieśli Filipińczykowi, aby zrobił trumnę. [.] Nazajutrz trumna była już gotowa. Podnieśliśmy więc kotwice i wypłynęliśmy na pełne morze. W trakcie krótkiej podróży przerzuciłem Biblię i wybrałem fragment, który wydał mi się stosowny na żałobną uroczystość.

Filipińska załoga zebrała się na burcie i topniała w potwornym upale. Wszyscy spoglądali na trumnę pokrytą niemiecką flagą. W krótkich słowach pożegnałem zmarłego, podnosząc jego zalety. Następnie odczytałem wybrany fragment Biblii. Nie bardzo wiedziałem, jak polecić zrzucenie trumny do wody, więc wydałem komendę, jak przy rzucaniu kotwicy.

Trumna spadła do wody i natychmiast rozleciała się na dziesiątki kawałków. Po chwili martwy kapitan wypłynął na powierzchnię. Załoga osłupiała z wrażenia.

– Alarm szalupowy. Ratujmy kapitana – krzyknąłem.

Marynarze rzucili się do łodzi i błyskawicznie spuścili ją na wodę. Potem popłynęli do ciała, zahaczyli je bosakiem i niebawem były dowódca znowu był wśród nas – czytał kapitan.

Z miłości do gejszy

Marynistycznym bohaterem niedzieli na festiwalu był kapitan żeglugi wielkiej Józef Gawłowicz. Jego życiorys jest niezwykły, nawet na tle barwnych zwykle kapitańskich losów. Dowodził statkami polskimi i zagranicznym. Był dyrektorem urzędów morskich w Szczecinie i Słupsku. Najbardziej niezwykły epizod w jego życiu trwał aż 26 lat. W okresie od 1963 r. do 1989 r. był on bowiem tajnym kurierem paryskiej „Kultury” i regularnie przywoził w tym czasie do Szczecina nielegalne w kraju, drugoobiegowe wydawnictwa. Sam zresztą publikował też pod pseudonimem na łamach tego paryskiego pisma. Swoją kurierską przygodę kapitan opisał w książce „Byłem kurierem Jerzego Giedroycia”. Na jego literacki dorobek składa się jeszcze kilka innych powieści marynistycznych, m.in. „Awantury afrykańskie”, „Opowieści nawigacyjne” i „Biała fregata”. Podczas Festiwalu Czytania Józef Gawłowicz zaprezentował publiczności fragmenty chyba najbardziej niezwykłej swojej książki – wydanej w 2000 roku „Gejszy z Osaki”. Jest to pełna wdzięku opowieść o orientalnej miłości zastępcy kapitana statku, ale także o zderzeniu kultury japońskiej i zachodniej.

„Cieszyła oko swoim egzotycznym wyglądem. Ubrana w perłowego koloru kimono, na lędźwiach miała jakoś dziwnie przymocowany rodzaj zrolowanego kocyka o żywej czerwieni, a bujne, czarne włosy upięte kilkoma żółtymi zatyczkami jak z rysunków Kitagawy Utamaro. Kiedy stanęła na pokładzie, ukłoniła się III oficerowi, który po ucałowaniu jej ręki poprosił, aby wraz z agentem udali się za nim. Kulisi ze skrzynią zamykali pochód, a Paweł z górnego pokładu przeszedł do salonu kapitańskiego, gdzie zaraz zjawił się agent.

– Panna Hozumi chce pana przywitać. Oczekuje w kajucie, którą pan jej wyznaczył i pozostanie pod pana rozkazami do jutra.

– Jak mam to rozumieć? – zapytał Paweł.

– Będzie robić wszystko, co pan jej każe. Jest bardzo dobra. Najlepsza, jaką mogliśmy znaleźć w tak krótkim czasie – odpowiedział agent” – tak rozpoczyna się opowieść kapitana Gawłowicza.

Marcin Kubera

Fot. Robert Stachnik