Czwartek, 25 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Przełamać wizerunek Bunina

Data publikacji: 21 czerwca 2016 r. 13:21
Ostatnia aktualizacja: 02 lipca 2017 r. 14:22
Przełamać wizerunek Bunina
 

Rozmowa z Renatą Lis, autorką książki "W lodach Prowansji. Bunin na wygnaniu" nominowanej do Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia

- Rozważa Pani w swojej książce - pisanej w trakcie wojny rosyjsko-ukraińskiej - "różnicę losu" między mieszkańcami Europy Zachodniej a Polakami czy Rosjanami. Czy ta różnica jest nieprzezwyciężalna? Czy coś się od czasów powojennych zmieniło?

- Kiedy porównuje się życie Bunina na emigracji we Francji w latach 20. i 30. oraz życie jego starszego brata Julija, który po rewolucji bolszewickiej pozostał w Moskwie i wkrótce zmarł tam w przytułku z głodu, zimna i choroby; albo życie Bunina we Francji w pierwszej połowie lat 40. i życie choćby Aleksandra Wata w tym samym czasie na zesłaniu w Kazachstanie, to ta różnica ujawnia się sama. Odarcie z kultury, z tego wszystkiego co nazywamy człowieczeństwem, na Wschodzie sięgnęło znacznie głębiej, do samego dna. Naszym udziałem stało się doświadczenie absolutnej egzystencjalnej nagości, niczym nieprzesłoniętej i nieupiększonej natury człowieka, doświadczenie trudno przekazywalne i dla ludzi Zachodu często niewyobrażalne, niezrozumiałe. Nie wiem, dlaczego te najstraszniejsze rzeczy działy się właśnie tu, a nie na zachód od nas. Timothy Snyder wskazał ostatnio likwidację państwowości na terenach nazwanych przez niego "skrwawionymi ziemiami" jako warunek umożliwiający masowe zbrodnie; to przekonująca koncepcja. Po roku 1989 wydawało się, że historia nam odpuściła, że klątwa "skrwawionych ziem" została z nas zdjęta, jednak agresja Putina na Ukrainę te złudzenia rozwiała. Okazało się, że wojna w Europie nadal jest możliwa, zwłaszcza w Europie Wschodniej. Widać coraz wyraźniej, że instytucje postrzegane przez nas do tej pory jako ochronne, takie jak Unia Europejska czy NATO, nie dają trwałych gwarancji bezpieczeństwa, a nasz los znów może okazać się kruchy. Mieszkańcy republik bałtyckich odczuwają to nawet bardziej niż my.

- W pewnym momencie zastanawia się Pani, czy emigracja jest odchyleniem od losu czy też losem samym. Która hipoteza w kontekście życia Bunina wydaje się Pani bliższa?

To jest kwestia nierozstrzygalna. Nikt z nas nie może wiedzieć, co by było, gdyby w jakimś momencie swojego życia zdecydował inaczej. Nie wiem, co by było, gdyby Bunin w roku 1920 nie wyjechał z Rosji, choć oczywiście mogę się domyślać, że raczej skończyłby fatalnie - zostałby rozstrzelany za współpracę z Denikinem lub wysłany na Sołowki, skąd nie wróciłby żywy. Na pewno wiadomo tylko jedno: dzięki emigracji napisał wiele znakomitych tekstów - powieść "Życie Arseniewa", opowiadania z tomu "Ciemne aleje" - w których ocalił obraz przedbolszewickiej Rosji. Literatura rosyjska i jej czytelnicy niewątpliwie odnieśli więc z wygnania Bunina korzyść.

- Po wojnie Bunin we Francji "nie był wart zupełnie nic". Co takiego się stało, że pozycja noblisty załamała się tak dramatycznie w stosunkowo krótkim czasie?

- Wojna zmieniła wszystko, wszystko przecięła, to należy do jej natury. Wskutek wojny nic już nie jest takie samo. Biała emigracja rosyjska była częścią starego, przedwojennego świata, kojarzyła się z inną, wcześniejszą katastrofą, która wobec katastrofy nowej znacznie zbladła. Inny był duch tej nowej powojennej epoki i uwaga czytającej publiczności przesunęła się w inną stronę. Dla Bunina oznaczało to znacznie więcej niż przykrość - w starości, na wygnaniu, pozostał niemal bez środków do życia. Jego sytuacja materialna była w tamtym czasie tak upokarzająco zła, że Rosjanie do dzisiaj nie lubią o tym mówić.

- Bunin nie miał żadnych złudzeń co do natury reżimu komunistycznego, odmówił powrotu do ojczyzny. Skąd ta - rzadka w tamtych czasach - przytomność umysłu?

- Bunin organicznie nie znosił bolszewizmu. To było w jego przypadku coś więcej niż postawa intelektualna, coś instynktownego, pierwotnego, rodzaj alergii. Dopiero za tym szły poglądy. Pewną rolę odegrało niewątpliwie jego ziemiańskie pochodzenie i wychowanie, choć trzeba pamiętać, że wywodził się z rodziny całkowicie zbankrutowanej i w Rosji nigdy nie posiadał niczego oprócz książek. Nigdy nie miał domu czy mieszkania, a jego dobytek mieścił się w walizce. Prowadził życie nomady. Niczego nie odziedziczył i zarabiał wyłącznie pisaniem. Był jednak bardzo przywiązany do Rosji przedrewolucyjnej, do obyczajowości i materialności ówczesnego życia. To był jego świat i on ten świat namiętnie kochał, będąc jego częścią. Dewastujący tamtą starą Rosję bolszewicy budzili w nim gniew i nienawiść, o tym jest jego dziennik "Nieszczęsne dni". Rewolucja oznaczała dla niego mordy i grabieże, nic więcej. Mniemany seksapil rewolucji w ogóle na niego nie działał, może dlatego, że w 1917 roku nie był już młody, miał 47 lat. "Wolność wiodąca lud na barykady" miała dla niego szkaradne, dziobate oblicze, była zdeprawowana, wykolejona. Nie wierzył, że bolszewicy poprawią los ludu rosyjskiego, nie wierzył też w wewnętrzną moc tego ludu, który on, wychowany na wsi, znał z bliska. Dostrzegał oczywiście potrzebę zmian społecznych, ale nie uważał, że rewolucja może coś zmienić na lepsze, wręcz przeciwnie.

- Wiera, "biedna żona" Bunina, zgodziła się na ich wspólne życie z Galiną Kuzniecową, dla której pisarz oszalał z miłości. Zgodziła się na to z heroizmu? Ze słabości? Żony wielkich pisarzy są skazane na upokorzenia?

Nie chciałabym mówić o tym w ten sposób. W książce staram się pokazać, że oboje - Bunin i Wiera - znaleźli się w sytuacji, która ich przerastała. Oczywiście, to Bunin "zawinił", w tym sensie, że to on się zakochał, ale jego również to uczucie przerosło. Był wobec niego bezradny i wyznał to żonie. Nie był w stanie zerwać z Galiną, ale nie chciał też opuszczać Wiery. Kochał je obie, każdą na swój sposób, i z żadnej nie umiał zrezygnować. Znalazł się w stanie rozdwojenia, co staram się zrozumieć i traktować z powagą. Wiera oczywiście nie musiała się godzić na życie z Galiną, mogła odejść. Jakoś by sobie przecież bez Bunina poradziła - była arystokratką, córką profesora, kobietą znakomicie wykształconą, znającą języki, ustosunkowaną. Jeśli została, to właśnie dlatego, że nie podeszła do tej sprawy stereotypowo, nie potraktowała jej jako typowej małżeńskiej zdrady czy męskiej fanaberii, nie uznała, że Bunin "znalazł sobie młodszą". Odpowiedziała na jego szczerość najprawdziwiej jak potrafiła, sprostała temu skrajnie trudnemu wyzwaniu, jakie postawiło przed nią życie. Uważam, że zrobiła to z miłości. Inaczej wytłumaczyć tego nie sposób.

- Z drugiej strony - dlaczego Galina, zbliżająca się do trzydziestki mężatka, zdecydowała się na taki ekscentryczny układ?

- Galina przyjechała do Francji (przez Pragę) jako żona białego oficera, w 1920 roku ewakuowała się razem z mężem z Krymu z armią Wrangla. To małżeństwo skończyło się, kiedy rozwinął się jej romans z Buninem. Mąż Galiny wyjechał wtedy do Ameryki Południowej, albo się zastrzelił, dokładnie nie wiadomo. Galina była zakochana w Buninie jako mężczyźnie i pisarzu; sama chciała być poetką, próbowała swoich sił również w prozie, a on był jej mistrzem, mentorem. Kochała go i chciała się od niego uczyć. Tak bardzo, że zgodziła się na wspólne życie z nim i z Wierą pod jednym dachem, choć zapewne potrafiła sobie wyobrazić wszystkie związane z tym niedogodności. Mam wrażenie, że Galina jest w tym trójkącie postacią najbardziej tajemniczą, bo też najmniej o niej wiadomo. Wydała wprawdzie swój dziennik z okresu, kiedy mieszkała z Buninami, ale bardzo go ocenzurowała, a pełna wersja do tej pory nie ujrzała światła dziennego.

- Pisze Pani, że ktoś taki jak Iwan Bunin "podważał sens podziału na wierzących i niewierzących". Co to oznacza?

- Bo przecież oprócz wierzących i niewierzących istnieją także ludzie znajdujący się gdzieś pośrodku - ani wierzący, ani niewierzący, ale nieobojętni na sprawy wiary, w pewien sposób na nie wrażliwi. Niekoniecznie są to ludzie "poszukujący", bo najczęściej niczego nie znajdują. Ich sposób istnienia jest takim istnieniem pomiędzy, idą własną drogą, czerpiąc to i owo z religijnej tradycji, bez której nie wyobrażają sobie życia. W moim poczuciu takim właśnie człowiekiem był Bunin. Trudno go nazwać wierzącym, lecz jednocześnie głęboko urzekała go liturgia, wcale nie tylko prawosławna, i w pewnym okresie swojego życia codziennie się modlił (swoje prawosławne modlitwy kierował w stronę katolickiego kościoła w Grasse). Pod koniec życia pozostawał też w głębokiej przyjaźni z ojcem Kiprianem (Cyprianem), prawosławnym mnichem nurtu hezychastycznego. Są to dla mnie fakty znaczące, choć przez innych bywają lekceważone.

-  Jeden z rozmówców Bunina stwierdza, że jego pisarstwo jest słoneczne, dzienne, rozumne. Nie zgadza się Pani z tą tezą. Jak więc jest naprawdę z tą domniemaną buninowską jasnością?

- W swojej książce już od pierwszej sceny, od pierwszych zdań staram się przełamać wizerunek Bunina jako pisarza sentymentalnego i staroświeckiego, specyficznego "pisarza dla pań". Mam wrażenie, że w Polsce ten wizerunek przylgnął do niego znacznie bardziej niż w Rosji, a to za sprawą przekładów, które w moim poczuciu nie brzmią tak jak powinny, pozostawiają sporo do życzenia pod względem stylistycznym. Wynika to nie tyle z nieumiejętności tłumaczy, ile z niedopatrzenia, braku dostatecznego uwrażliwienia na zagadnienia stylu. Mówiąc najkrócej - Bunin brzmi po polsku staroświecko, sentymentalnie i nader często banalnie, podczas gdy po rosyjsku w ogóle tak nie brzmi. Owszem, jest pisarzem tematu miłosnego, ale nie jest sentymentalny - o uczuciach mówi w sposób niezwykle zdyscyplinowany, precyzyjny i oryginalny, tworzy ten język, a nie odtwarza go z wyświechtanych czułostkowych klisz. Przecież Bunin uczył się pisać nie tylko od Turgieniewa, Tołstoja czy Czechowa, ale też od Flauberta. Doskonale wiedział, czym jest styl, był w najwyższym stopniu świadomy języka i czerpał z głębokich, nieoczywistych pokładów ruszczyzny. Zresztą jego słynne miłosne opowiadania naprawdę mówią przecież o cierpieniu, a zawarta w nich dawka psychicznego bólu jest czasem tak wielka, że nie da się tego czytać jednym ciągiem, trzeba robić przerwy. Namiętna miłość do kobiet i całego zmysłowego świata jest u Bunina tak silna i ogromna, że siłą rzeczy ewokuje swoje przeciwieństwo - śmierć i nicość, których Bunin przez całe życie straszliwie się bał. To z tego lęku próbował go leczyć ojciec Kiprian, ale raczej bezskutecznie.

- Po co nam Bunin dzisiaj?

- Niedawno ukazała się przetłumaczona przeze mnie książka "Anton Czechow. Droga na wyspę katorżników". Jej autor, rosyjski pisarz i sinolog Leonid Bieżyn zauważa, że nikt z nas nie powierza swoim współczesnym rzeczy dla siebie najistotniejszych, najintymniejszych. Takie rzeczy można powierzyć tylko następnym pokoleniom, bo tylko one chcą i potrafią słuchać, podczas gdy współczesność jest zawsze gadatliwa i samolubna, tokuje jak głuszec. Bieżyn pisze to w związku z Czechowem, próbując dowiedzieć się o nim czegoś ważnego na podstawie jego miejsc, rzeczy i tekstów, ale przecież można te słowa odnieść do każdego pisarza, również do Bunina. Być może dopiero my dzisiaj jesteśmy w stanie naprawdę usłyszeć, co mówił? Ja biorę od niego przede wszystkim starą Rosję, taką jaką poznali jeszcze moi pradziadkowie, urodzeni w Imperium Rosyjskim, i której od dawna nie ma, więc nie mam do niej innego dostępu. Ponadto - subtelne portrety kobiet: Likę, Rusię albo bezimienną z "Czystego Poniedziałku". Przyrodę. Dogłębną wiedzę o miłości jako okrutnej torturze. I język.

- Dziękuję za rozmowę.

Alan Sasinowski

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA