Amerykański miliarder George Soros określany jest przez zwolenników mianem filantropa, a przez krytyków – cynicznego spekulanta. Ten wielki orędownik masowej migracji ludów Afryki i Azji do Europy w celu ostatecznego zniszczenia państw narodowych już w 1990 roku uznał, że Polacy powinni żyć z pracy rąk. Nie z kapitału, jak obywatele Zachodu. W ten sposób, wspólnie z Jeffreyem Sachsem i Leszkiem Balcerowiczem, wyznaczył niepodległej Polsce rolę kolonii światowych mocarstw.
Unia, a ściślej rządzące nią elity chcą nas zeuropeizować, ale pod jednym tylko względem – ideowym. Zalecają nam w sferze obyczajowej wręcz komunizm w stylu Gramsciego, czyli Sodomę i Gomorę przyodzianą w szaty niezbywalnych praw człowieka. Chcą nas osłabić, pozbawić jednej z niewielu przewag. Natomiast wszelka próba udoskonalenia polskiego prawa wedle standardów Zachodu czy usprawnienia gospodarki w myśl rozwiązań tam obowiązujących, spotykają się z potępieniem.*
Jednym z pomysłów rządu na skłonienie rozpanoszonych w Polsce zachodnich hipermarketów do podzielenia się zyskami – obecnie zręcznie kamuflowanymi – z państwem, jest słynny podatek handlowy, naliczany od obrotów. Projekt opracowano w pośpiechu już pod koniec 2015 roku. Po krytycznych uwagach Unii zmodyfikowano go w roku ubiegłym i czekano na zgodę Brukseli. Uniokraci właśnie go odrzucili, uzasadniając, że obciążając wielkie sieci, faworyzuje mniejsze (czytaj polskie) sklepy.
Tymczasem akurat w krajach „starej” Unii hipermarkety mają wiele ograniczeń, właśnie w interesie mniejszych konkurentów. M.in. nie wolno im wkraczać do centrów miast, jak to czynią w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej.
Podobnie rozumują eurokraci na temat naszej reformy sądownictwa, protestując przeciw próbie upodobnienia polskiego systemu do standardów zachodnich. Słowem – przekonują nas: szanujcie takie sądy, jakie macie, zamiast próbować upodobnić je do naszych, poddanych demokratycznej kontroli obywateli. Inaczej mówiąc: nie rozpuszczajmy tubylców w kraju kolonialnym.
Postawieni pod ścianą przez unijnych dyrygentów możemy, jak sufluje nam „opozycja totalna” łasić się, udawać zgodę, próbować przekupić butnego nadzorcę, by ugrać co nieco… Np. głośnym szeptem zgodzić się na przyjęcie 50 imigrantów z Niemiec. Byle mieć spokój. Sęk w tym, że spokoju nam nie dadzą, póki narzuconej nam podrzędności nie zaakceptujemy.
Otóż nareszcie polskie władze, świadome, że każde ustępstwo wobec eurokołchozu będzie mnożyć naciski, rozpoczęły trudną grę o równość wszystkich członków Unii Europejskiej. A ponieważ Polska czyni to dziś nie samotnie, ale w sąsiedzkim czwórsojuszu byłych krajów „obozu socjalizmu”, ta walka ma szansę na powodzenie. Nastał bowiem czas, gdy pod presją kryzysu imigracyjnego wahadło światowych tendencji przechyla się w stronę wartości narodowych. Pomni doświadczeń historii, musimy jednak patrzeć uważnie na ręce nie tylko adwersarzom, ale również sojusznikom.
* wszak unijny wielkorządca Juncker broni postkomunistycznej formy polskiego sądownictwa, jak niegdyś caryca Katarzyna II strzegła liberum veto…
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.