Każde pokolenie pisze historię narodu od nowa. Ze swego punktu widzenia, a ściślej wedle potrzeb rządzącej koterii, a nie dbałości o wierny przekaz dziejów. Zgodnie z tym potępia się w czambuł tych, których aktualna władza nie lubi, wynosząc na cokoły ich przeciwników. Wszechobecne, banalne, smutne i gorzko-śmieszne. Wszak są ważne epizody historii, które dzielić nie muszą.
Rok temu prezydent RP Andrzej Duda – reprezentujący obóz zdecydowanych krytyków komunistycznej PRL – swą obecnością na uroczystości ku czci żołnierzy I Armii WP poległych przy forsowaniu Odry w Siekierkach (zginęło ich tam dwa razy więcej niż pod Monte Cassino!) postąpił jak prawdziwy mąż stanu. W odróżnieniu od krytykujących go wówczas ludzi mniejszego formatu, w tym jednego profesora. Nie zawsze jednak w polityku zwycięża mąż stanu.
Ówże Andrzej Duda, przy różnych okazjach popisujący się napuszoną tromtadracją patriotyczną, zawiódł wielu Polaków, wetując – pod naciskiem zagranicy – ustawy sądownicze, a potem w rocznicę Marca 68 – wbrew faktom! – przepraszając Żydów za „zmuszenie do emigracji”… czym podkreślił solidarność ze swymi poprzednikami.
Osobliwością „dobrej zmiany” jest polityczna ingerencja w historię. „Pozytywna” w postaci awansowania zmarłych bohaterów i niestety negatywna – degradowanie ich wrogów. Po błyskawicznym i bezrefleksyjnym uchwaleniu przez obie izby parlamentu ustawy degradacyjnej, w której wzorem średniowiecza nieboszczyków potraktowano tak samo jak żyjących, specjalnie na Dudę nie liczyłem. Jak cała ekipa u władzy, deklarował niechęć do generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, umacniał kult ich ofiar „żołnierzy wyklętych”.
Tymczasem prezydent ustawę wstrzymał. Czy kierował się tu, jak sam tłumaczy, logiką prawniczą (brak możliwości odwołania się od decyzji), czy naciskami groźnego lobby „nieistniejących” WSI? A może po prostu zdrowym rozsądkiem polityka z wyobraźnią rozumiejącego bezsens ingerencji w historię?
Degradacja jest naturalna, gdy dotyczy własnego podwładnego, który zawiódł na polu bitwy. Natomiast po pokonaniu wroga zwycięski wódz może go zabić, zemścić się na jego bliskich i stronnikach (takie są wilcze obyczaje wojenne). Przypisać pokonanemu samo zło, ale nie słabość… Bowiem w ten sposób odbiera samemu sobie splendor zwycięstwa.Nie degraduje więc generała do szeregowca czy ciury, bo z takimi wygrać to żadna sztuka! Im wyższą wartość, potęgę reprezentuje przeciwnik, tym większa chwała jego pogromcy. Bo już ponurą groteską jest obniżanie rangi zmarłemu adwersarzowi, który zdążył wejść do historii.
Dlatego tak zasmuca małostkowe zacietrzewienie wielu, zdawałoby się rozsądnych, sterników „dobrej zmiany”.
Chyba że idzie o pieniądze. Degradacja zmarłego może bowiem oznaczać zmniejszenie renty dla jego rodziny – i tu byłby racjonalny, ale mało chwalebny motyw operacji rządzących.
Przy tylu wielkich społecznych oczekiwaniach koncentracja władz na degradacji przeciwników jest marnotrawstwem czasu i szansy danej przez historię.
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.