Pojawiają się przestrogi, że państwo wyda miliardy, a nie uzyska efektu w postaci zwiększenia liczby urodzeń. Niektórzy idą dalej. Głoszą, że jeśli liczba urodzeń wzrośnie, to przecież głównie w biednych rodzinach. A przecież biedy poszerzać nie chcemy. Przykro słuchać takich opinii. Mają jednak wielu zwolenników, którzy podważają nawet oficjalne dane dotyczące ubóstwa w naszym kraju. Z punktu widzenia dobrze lub bardzo dobrze sytuowanych obywateli, którzy mieszkają w chronionych enklawach jest u nas po prostu klawo. Jest oczywiście jakaś biedota, która zasługuje na swój los, bo przecież dawno mogła brać sprawy we własne ręce.
Socjologowie i ekonomiści znają to zjawisko. Także stare polskie powiedzenie mówi, że „syty głodnego nie zrozumie" . Okazuje się, że tę ludową prawdę potwierdzają eksperymentalne badania psychologów i socjologów. Potwierdza to również wysyp negatywnych opinii o obecnym programie wspierania rodzin. Wiele lat wcześnie w podobnym tonie zwalczano tak zwane becikowe. I wtedy i obecnie wypowiadały się wszakże elity, bo potencjalnych beneficjentów programów raczej się nie słucha. I jak to bywa, w nurcie propagandy sukcesu nieprzystające do haseł realia zwykle usuwane są w cień. W dobrym towarzystwie o polskiej biedzie mówić nie wypada. Zjawisko, z którym stara walczyć się cywilizowany świat poprzez różnorodne programy u nas lokuje się w sferze domniemanej albo jako coś, co jest naturalną konsekwencją dynamicznego rozwoju.
Wybitny polski ekonomista, Tadeusz Kowalik w swoim ostatnim dziele wydanym w 2009 roku, www. Polska Transformacja.pl dużo miejsca poświęcił bolesnym skutkom społecznym towarzyszącym wysokiemu bezrobociu. Pisał, że najpierw przyzwyczajono społeczeństwo do bezrobocia na poziomie 16, a nawet 20 proc., by w roku 2007, gdy wskaźnik spadł do 10 proc. głoszono, że oto wychodzimy z bezrobocia. Naukowiec wrażliwy na kwestie społeczne odnotowywał z niepokojem, że ciągle istnieje w naszym kraju „silna tendencja do minimalizowania wagi tego zjawiska, razem z biedą i nierównościami".
Nie jest jednak tak, że polscy naukowcy odwracają się od problemów biedy i nierówności. W wielu ośrodkach badania nad tym zjawiskiem są prowadzone. Dotarcie do wyników takich prac nie jest zbyt łatwe. No cóż, nieprzyjemne prawdy nie będą omawiane w głównych audycjach. Na szczęście jest jeszcze internet.
W sieci można trafić na kilkusetstronicową pracę zbiorową, która powstała w Uniwersytecie Gdańskim, a jej redaktorami są członkowie Doktoranckiego Koła Naukowego „Na Styku". „Oblicza biedy we współczesnej Polsce" to dzieło dobrze udokumentowane i wolne od jakiejkolwiek propagandy. We wstępie czytamy m.in., że „współczesne media, z których wiele osób czerpie wiedzę o świecie, pełne są obrazów bogactwa, pokazywane jest życie celebrytów czy też osób, które są autorytetami tylko dlatego, że są bogate. Bieda jeśli pojawia się w dyskursie publicznym, to często w kontekście przestępczości lub nieprzystosowania społecznego. Nasza książka wyłamuje się ze schematu... Biorąc pod uwagę kontekst światowy, łatwo jest zignorować polską biedę, pokazując, że w Polsce ludzie mają co jeść i najczęściej także gdzie spać i gdzie wydalać, więc nie warto się biedą zajmować. My wychodzimy z innego założenia - że bieda występuje wszędzie, niezależnie od szerokości geograficznej i ilości PKB na mieszkańca. Występuje w krajach nordyckich i Ameryce Północnej, i w Polsce, choć inny jest jej zasięg i charakter..."
Eksperci, którym program wspomagania takich publikacji naukowych raczej nie czytają, a widzą wokół siebie tylko to, co na ogół widać z wieży z kości słoniowej. Zwykle to są wyznawcy teorii, że jak warstwa górna się jeszcze bardziej wzbogaci, to i biedni na tym skorzystają. Jednego tylko nie chcą przyjąć do wiadomości, że owa teoria nigdzie na świecie się nie potwierdziła. Wręcz odwrotnie. Nierówności i szeroki obszar biedy zawsze spowalniają rozwój gospodarczy i społeczny. O tym też uprzywilejowani mówią niechętnie.