Podczas rocznicy I Walnego Zebrania Delegatów „Solidarności” obchodzonej w historycznej stoczniowej świetlicy ważni uczestnicy wydarzeń z 1981 roku rozmawiali między innymi o dziedzictwie tamtego ruchu.
A jak do owego ewentualnego dziedzictwa mogliby odnieść się przedstawiciele młodszych pokoleń? Cóż, na pewno z poczuciem obcości. Większość osób zaangażowanych w strajki i „Solidarność” – bez względu na to, jak teraz oceniają Polskę – powtarza, że był to niezwykły odświętny czas, kiedy czuli, że tworzą wspólnotę.
To doświadczenie nieprzekazywalne. Jakimiś jego cieniami było może tych kilka mgnień oka po śmierci papieża oraz po katastrofie smoleńskiej – ale właśnie, to były tylko mgnienia oka. Gdy dawni działacze narzekają na to, że teraz nie ma żadnej solidarności, że dominują chamstwo i agresja, w pierwszym odruchu zastanawiam się, o co im chodzi, dlaczego nie potrafią pogodzić się z zasadą rzeczywistości. Potem przypominam sobie, że mówią tak, ponieważ mają pewien punkt odniesienia, dla mnie i moich rówieśników niedostępny.
A jeśli jest on niedostępny, to nic nie osładza nam poczucia głębokiej ironii. W wolnej Polsce najbardziej stracili ci, którzy najmocniej się w walkę z komuną zaangażowali – robotnicy. Wystarczy popatrzeć na zakłady pracy, które reprezentowali uczestnicy zjazdu, i zadać sobie pytanie, co stało się z owymi zakładami po przełomie. „Solidarności” nie pamiętam, poczucie beznadziei lat dziewięćdziesiątych pamiętam doskonale. Losy dawnych działaczy, którzy wraz z milionami innych Polaków zostali potraktowani jako nawóz transformacji, są bardzo, bardzo pouczające. Pouczające jest także to, że Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak nie spędzili nawet jednego dnia w więzieniu, za to zamknięto faceta, który w geście sprzeciwu wobec bezkarności komunistycznych przywódców rzucił w sędzię tortem, co oczywiście jest czynem nagannym, ale jednak odrobinę mniej nagannym niż stanie na czele aparatu przemocy.
I jeszcze jedna lekcja. Działacze opozycji niepodległościowej naprawdę ryzykowali – spadały na nich realne represje. Jak będziemy o tym pamiętać, to istnieje szansa, że przy oglądaniu aktualnego wyścigu o tytuł męczennika roku serce nam z przejęcia nie pęknie.