Środa, 24 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Kiedy rewolucja zje samą siebie?

Emocje rosną. Kto kiedyś czuł brak tego, co dziś nazywa się adrenaliną, oglądał „Kobrę” w telewizji. Kto dziś taki brak odczuwa – ogląda w telewizji obrady Sejmu, dotyczące na przykład aborcji, gdzie niejedna z posłanek jest bardziej jadowita niż najjadowitsza kobra. Żaden flet jej nie rozczuli…

Media podgrzewają emocje. Kiedyś politycy celebrowali swoje oświadczenia, dziś wypiszą zdanko na Twitterze, które prowokuje kontrzdanko i lawina rośnie.

Politycy, którzy wyczuli taki trend, tryumfują, pozwalają emocjom wynosić się do władzy. Argumenty racjonalne giną z kretesem, bo z emocjami trudno walczyć komuś, kto przez lata ufał, że w życiu politycznym decydują debaty merytoryczne.

Dziś liczą się bulwersujące slogany, jak hasło: „Polska w ruinie”, które zrobiło karierę rok temu. I choć konkurenci dowodzili, że mija się z prawdą, to ci, którzy je wymyślili, szli do przodu, rozpalając kolejne emocje.

W USA jest podobnie. Niedawno bliski współpracownik Donalda Trumpa mówił w jednej z debat, że sytuacja państwa jest fatalna. Gdy przeciwnicy wykazywali, że to nieprawda, stwierdził, że fakty mówią inaczej, bo fakty – uwaga! – to jest to, co ludzie myślą, a ludzie myślą, że jest źle.

Podobnie w Niemczech. Gdy w kampanii wyborczej w Berlinie kandydaci partii rządzących podawali rzeczywiste dane, przeczące tezom nacjonalistycznej AfD, jej berliński przywódca Georg Pazderski (jego ojciec był Polakiem wywiezionym do Niemiec w czasie wojny) stwierdził, że rzeczywiste nie jest to, co jest, lecz to, „co się czuje” („Das, was man fühlt, ist Realität”).

Co z tym robić? Jak dyskutować z uczuciami?

Po 1945 r. politycy europejscy, przerażeni drugą wojną światową i totalitaryzmami, postanowili konstruować Europę opartą na umowach, prawie, kompromisach. Tak powstała Unia Europejska.

Rosnąca popularność radykałów świadczy, że duża część społeczeństw już tego nie chce. Kompromis, który do niedawna był wartością bezcenną, uważają za zdradę ideałów. Są jak rewolucjoniści, którzy cenią odczucia i uczucia, to są dla nich fakty, a nie argumenty merytoryczne.

Co więc robić? Robić swoje, bo to, co jest, na pewno minie, byle tylko wcześniej nie nabrzmiało tak, że będziemy siebie już nie tylko kąsać, jak kobry, lecz prać.

Jest też nadzieja, że wcześniej rewolucja, jak każda, zje samą siebie.