Czwartek, 18 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Golf. Śladem bocianów (ROZMOWA)

Data publikacji: 01 czerwca 2017 r. 19:34
Ostatnia aktualizacja: 01 czerwca 2017 r. 19:34
Golf. Śladem bocianów (ROZMOWA)
 

Rozmowa z Maksymilianem Sałudą, triumfatorem turnieju golfowego Floating Garden Szczecin Open 2017

W Szczecinie zakończył się regularnie organizowany najstarszy zawodowy turniej golfowy w Polsce – Floating Garden Szczecin Open 2017, rozgrywany w ramach cyklu BMW PGA POLSKA TOUR. W kategorii zawodowców na podium znalazło się dwóch reprezentantów gospodarzy, czyli Binowo Park Golf Club; zwyciężył Maksymilian Sałuda z wynikiem 142 uderzenia (–2 poniżej par pola) po dwóch rundach, a na trzecim miejscu uplasował się Adrian Kaczała z wynikiem 147 (+3 powyżej par pola). W kategorii amatorów II miejsce zajęła ich koleżanka klubowa Dorota Zalewska (153 uderzenia). O rozmowę poprosiliśmy triumfatora.

– Czy trudno było zwyciężyć na własnym polu golfowym?

– Nie było to łatwe zadanie, bo przyjechała praktycznie cała golfowa Polska, a ponadto Amerykanie, Brytyjczycy i Australijczycy, którzy w większości w naszym kraju są trenerami, co najlepiej świadczy o ich klasie. Obciążeniem była też presja, spowodowana tym, że grałem u siebie, czyli oczekiwania kibiców i klubowych działaczy, a przede wszystkim moje własne. Emocje podgrzewały jubileusze; dwudziesta edycja turnieju i mój dziesiąty start w roli zawodowca. Biorąc pod uwagę te wszystkie aspekty, była to moja najbardziej sentymentalna wygrana, a jeśli chodzi o całą moją dotychczasową karierę, to obecne zwycięstwo znajduje się w pierwszej piątce największych sukcesów.

– Słyszeliśmy, że przed startem było jednak sporo problemów…

– Fizycznie byłem do zawodów przygotowany bardzo źle; najgorzej, jak sięgam pamięcią. Powodem było zatrucie, lecz na szczęście fachowej pomocy udzielono mi w Samodzielnym Publicznym Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym przy ulicy Arkońskiej. Okazało się, że wirus, który mnie dopadł, zmutował się i zaatakował trzustkę. Strasznie się odwodniłem, lecz kroplówki postawiły mnie na nogi. Prosto ze szpitala pojechałem na pole golfowe i z powodu osłabienia organizmu już na wstępie doznałem kontuzji, tak zwanego łokcia tenisisty. Po pomoc udałem się do Centrum Medycznego Rehabilitacji i Treningu Personalnego Fizjoline na prawobrzeżu, gdzie regularnie współpracuję z trenerami i rehabilitantami, a szczególnie w okresie zimowym. Rehabilitantka troskliwie się mną zajęła, obficie oklejając rękę specjalnymi taśmami. Gdy rozpoczęły się zawody, nie narzekałem już na zdrowie.

– Jak rozpoczęła się przygoda z golfem?

– Przed siedemnastu laty, jako 12-latek, byłem z rodziną nad morzem i zagrałem wtedy po raz pierwszy na polu w Łukęcinie. Spodobało mi się na tyle, że pod koniec wakacji pojechaliśmy tam ponownie, a od września zacząłem regularnie ćwiczyć na polu w Binowie. Przyszła forma i szybko zaczęły się powołania do kadry, co zmotywowało mnie do dalszych treningów. W tym czasie było to istotne, bo zajmowałem się jednocześnie dwoma dyscyplinami sportu, gdyż pod trenerskim okiem Czesława Dasia uprawiałem też koszykówkę w szczecińskim Kusym. Musiałem się więc zdecydować, na co postawić. W baskecie duże znaczenie ma wzrost, co w przypadku kilkunastolatka wiąże się z pewnym znakiem zapytania. Ostatecznie, po konsultacji z rodzicami, zdecydowałem się na golfa i teraz z perspektywy lat widzę, że to była bardzo dobra decyzja.

– Także pod względem finansowym? Co prawda Amerykanin Tiger Woods potrafi zarobić w roku ponad 70 milionów dolarów, ale chyba nie każdy golfista dostaje tyle pieniędzy…

– To są dwa różne światy. Pula nagród w turnieju, w którym startuje Woods, może wynosić nawet 10 milionów dolarów, a w Binowie było to 30 tysięcy złotych. W tyle głowy tli mi się jednak taka myśl, by kiedyś wystąpić z najlepszymi oraz najbogatszymi, i jest to taka marchewka motywująca do intensywniejszej pracy. Jak ma się cel, ale bez planu, jak go zrealizować, to jest to jedynie marzenie. W moim przypadku jest to może ciut więcej. Trzeba jednak realnie na wszystko patrzyć, a przede wszystkim liczyć koszty. By dostać się do golfowej ekstraklasy, potrzeba znacznych nakładów. Oceniam, że trzeba by włożyć kilka milionów dolarów. Nie jest to całkiem nierealne, ale bardzo, bardzo trudne…

– Czy oprócz nagród z golfowych turniejów jeszcze coś innego zasila domowy budżet?

– Od ponad dwóch lat pracuję z młodzieżą jako trener golfa i nauczyciel, a moi podopieczni zaczęli już odnosić pierwsze sukcesy. Na razie na skalę województwa, ale mam nadzieję, że wychowam mistrzów Polski. Trenujemy głównie w Binowo Park Golf Club, ale wyjeżdżamy też do ciepłych krajów, a szczególnie zimą.

– Czy trening golfowy zabiera dużo czasu?

– Przeważnie jest to runda na polu golfowym, która zajmuje od 4 do 5 godzin. W okresie startowym często przechodzi się jednak połowę pola, czyli tylko 9 dołków. Na początku jest jednak blisko godzinna rozgrzewka, w trakcie treningu pauzy, a na koniec roztrenowanie, więc średnia golfowa dniówka wynosi jak w zakładzie pracy, czyli 8 godzin. Trenuję 5 lub 6 dni w tygodniu, bo potrzeba trochę odpoczynku na odświeżenie.

– Czy tak jest przez cały rok?

– W Polsce sezon trwa od marca do końca listopada, no może grudnia, a czasem przy pomyślnych wiatrach gra się nawet w styczniu, ale generalnie przez co najmniej dwa zimowe miesiące pole nie funkcjonuje. Wtedy jak bociany odlatujemy do ciepłych krajów, najczęściej do Turcji i Hiszpanii. Obcokrajowcy nie nazywają mnie Maksymilian, lecz Max, bo tak jest dla nich prościej. Krótszej formy imienia używam też na Facebooku. Przed dwoma laty byłem w Egipcie w okolicach Kairu i była to wspaniała śródziemnomorska przygoda. Uważam, że było tam bezpiecznie. Jak się jedzie w egzotyczne miejsca, to informacje o lokalnych warunkach i ewentualnych zagrożeniach należy zbierać od ludzi, a nie z telewizji, która ma inklinacje, by przejaskrawiać i epatować zagrożeniem.

– Czy golfiście potrzebny jest trening ogólnorozwojowy, bieganie i siłownia?

– Zdecydowanie tak, a mówię to z pełną odpowiedzialnością, jako absolwent studiów magisterskich Instytutu Kultury Fizycznej Uniwersytetu Szczecińskiego. Aby być w formie, od lat współpracuję z Remigiuszem Rzepką, który jest znany w sportowym światku, a szczególnie piłkarskim. Zajmował się przygotowaniem fizycznym reprezentacji Polski za kadencji Franciszka Smudy, a po krótkiej przerwie, gdy zastąpił go Waldemar Fornalik, ponownie współpracuje z kadrą Adama Nawałki. Jeżdżę do niego na sesje do Wrocławia albo Gliwic. W Szczecinie zaś korzystam u usług wspomnianego już wcześniej centrum Fizjoline.

– Porozmawiajmy teraz o treningu specjalistycznym.

– Zimą pracujemy nad techniką, nad nowymi uderzeniami czy poszukiwaniem najoptymalniejszego ułożenia ciała. Natomiast w okresie startowym już tylko szlifujemy formę, nastawiając się na wynik i na najdłuższe oraz najcelniejsze uderzenia. Nie liczy się wtedy styl, lecz przede wszystkim skuteczność. Szczególnym rodzajem ćwiczeń jest trening zadaniowy, przykładowo na tak zwanej strzelnicy golfowej. Polega to na tym, że z odległości 100 metrów trzeba 10 razy trafić w koło o średnicy 10 metrów. Gdy choć raz się nie trafi, całą próbę trzeba powtarzać od początku. Na starcie jest więc pewien luz, ale przy ósmym lub dziewiątym uderzeniu presja już naturalnie rośnie, a ciśnienie podnosi się jak na turnieju.

– Starty w turniejach, dbałość o formę oraz trenowanie i nauczanie młodzieży zajmują sporo czasu. Czy starcza go na coś jeszcze?

– Moim hobby generalnie jest sport. Ale nie tylko kibicowskie emocje, lecz  także – głównie jego metodologia, czytanie fachowej literatury i rozmowy z trenerami. Ważna jest też dla mnie rodzina, a oczkiem w głowie została na razie jedynaczka, półtoraroczna córeczka Ola.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗

(mij)

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA