Czwartek, 25 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Lekkoatletyka. Siła w rodzinie

Data publikacji: 28 sierpnia 2018 r. 16:37
Ostatnia aktualizacja: 28 sierpnia 2018 r. 17:19
Lekkoatletyka. Siła w rodzinie
 

Rozmowa z wicemistrzem Europy na 1500 m Marcinem Lewandowskim

Dla Marcina Lewandowskiego, lekkoatlety z Polic i członka Wojskowego Zespołu Sportowego Zawiszy Bydgoszcz, rok 2018 jest jednym z najlepszych w karierze. W sezonie halowym pochodzący z Polic lekkoatleta zdobył w Birmingham pierwszy w karierze srebrny medal mistrzostw świata, a letnie starty ozdobił wicemistrzostwem Europy w Berlinie. W obu prestiżowych imprezach startował na nietypowym dla siebie dystansie 1500 m.

– Kibiców zastanawia żonglowanie przez pana dystansami. Raz biega pan na 800 m, a już w kolejnym starcie na 1500. Jak pan to wytłumaczy?

– Generalnie od jakiegoś czasu podkreślałem, że moja przyszłość to starty na 1500. Bardzo mocno przygotowuję się do startów na tym dystansie, nie zapominając również o 800 m. Moją bronią na 1500 metrów jest szybkość wypracowana na 800 m. Drugą sprawą jest kalendarz startów ustalany przez Międzynarodową Federację. Czasami jest tak, że przez miesiąc nie ma startu na 1500 m, a czasami taka długa przerwa jest na 800 m. Tymczasem regularne starty są mi niezbędne, a żonglowanie potrzebne, aby optymalnie przygotować się do sezonu. To zawsze jest najlepsza forma treningu, a często jest też tak, że startujemy, żeby wykonać konkretny trening – ćwiczyć szybkość albo końcówkę. Zdarza się, że celowo biegnę ostatni w stawce, aby sprawdzić się na ostatnich 200 metrach. Nie ma też co ukrywać, że sercem jestem cały czas przy 800 m, bo to na tym dystansie odnosiłem swoje pierwsze sukcesy.

– Czyli w najbliższych sezonach też nie postawi pan na konkretny dystans?

– Generalnie moją przyszłością są igrzyska olimpijskie 2020 i tam na pewno pobiegnę na 1500 m. Treningowo wszystkie założenia będą realizowane właśnie pod ten dystans, ale to nie oznacza, że nie będę starował na 800. Być może na imprezie docelowej w przyszłym roku wystartuję tylko na 800 m. Wszystko zależeć będzie od tego, na jakim etapie przygotowań będę.

– Podczas mistrzostw Europy do złotego medalu zabrakło ułamków sekund. Analizował pan swój start w Berlinie i dostrzegł elementy, które zadecydowały o przegranym finiszu z najmłodszym z braci Ingebrikstenów?

– Generalnie taktyka była taka, żeby pilnować Norwegów. Wiadomo było, że trójka braci Ingebrikstenów była kandydatami do medali. Mieli taki chytry plan, aby z Berlina wyjechać z kompletem medali. Mój brat i trener Tomasz Lewandowski doskonale przewidział scenariusz tego biegu. Powiedział, że na 600. metrze Ingebrikstenowie przyspieszą tempo. Tak się stało, ale Norwegowie przyśpieszyli niczym pociąg. Za nimi ruszyli kolejni mocni biegacze, m.in. Brytyjczycy. Ja byłem troszeczkę przyblokowany i znalazłem się w tym momencie przedostatni w stawce, ale nie ma co gdybać, czy można było pobiec inaczej. Srebrny medal to ogromny sukces, tym bardziej że 1500 metrów to dystans, na którym dopiero zdobywam doświadczenie. Celem na ME było zdobycie tych doświadczeń i to nawet kosztem braku medalu.

– Wspomniał pan o swoim bracie trenerze i norweskim klanie braci Ingebrikstenów. Rodzinna współpraca nie jest często spotykana w sporcie, a w tym przypadku przynosi fantastyczne rezultaty. Na czym polega w tych obu przypadkach ten rodzinny fenomen?

– O fenomenie w moim przypadku rzeczywiście można mówić. W sporcie zdarza się czasami, że trenerami są ojcowie lub dziadkowie, ale na tak wysokim poziomie sportowym nie ma takich przypadków w Polsce ani na świecie. Gdy jestem na międzynarodowych zawodach i opowiadam o swoim bracie-trenerze ludzie są bardzo zdziwieni. Dla nas jednak to bardzo fajna sprawa, a kluczem do sukcesu jest to, że traktuję Tomka jak trenera, a nie jak brata. Mam do niego wielki respekt, a moim zdaniem to podstawa współpracy z trenerem. Bardzo go szanuję i ufam mu w 100 procentach. Nigdy mnie nie zawiódł. Przez 11 lat unikam kontuzji i w każdym sezonie odnotowuję progres. Jeśli chodzi zaś o braci Ingebrikstenów, to ich atutem jest to, że jest ich trzech. Mają dwa najlepsze wyniki na 1500 w Europie. Pokazują i wierzą w to, że można przenosić góry. To jest ich niesamowita broń. Oprócz tego trenują ciągle w supergrupie i pomagają sobie wzajemnie. Jak jeden ma gorszy dzień, to ciągnie inny. Ja byłem dotychczas w takiej sytuacji, że większość jednostek treningowych musiałem robić sam i dopiero od jakiegoś czasu zmieniła się moja grupa treningowa.

– Zanim nadejdą długo oczekiwane wakacje, czekają pana jeszcze ostatnie starty. Czy jest szansa, że poprawi pan w nich jeszcze swoje tegoroczne najlepsze wyniki?

– Jeszcze zostało kilka fajnych startów. Za kilka dni czeka mnie finał Diamentowej Ligi w Brukseli na 800 m, potem mityng w Berlinie i na sam koniec taka wisienka na torcie Puchar Międzykontynentalny, gdzie będę reprezentował Europę, a nie Polskę. Zaproszenie dostało po dwóch najlepszych zawodników z każdej dyscypliny i będziemy rywalizowali z resztą świata. Forma po mistrzostwach Europy cały czas się utrzymuje. Pokazują to ostatnie zawody Diamentowej Ligi i memoriał Kamili Skolimowskiej, w którym wygrałem z mistrzem i brązowym medalistą mistrzostw Europy w Berlinie. Moje treningi są tak ustawione, żeby szczyt formy przyszedł nie tylko na imprezę docelową, ale też aby później uzyskiwać jeszcze dobre wyniki. Każdego roku tak zresztą było, że te ostatnie mityngi pod koniec sezonu okazywały się najszybsze. Uzyskiwałem w nich rekordy sezonu lub nawet życiówki. Jestem na to zdecydowanie przygotowany także w tym roku i czekam na okazję, aby jeszcze w tym roku poprawić rekordy życiowe.

– Wspomniał pan o memoriale Kamili Skolimowskiej i wygranej na 800 m z mistrzem Europy Adamem Kszczotem. Jak wyglądają wasza rywalizacja i  wzajemne kontakty?

– Jesteśmy dobrymi znajomymi. Przeważnie, gdy jedziemy razem na zagraniczne mityngi, to staramy się dzielić wspólnie hotelowy pokój. Szanujemy się jako sportowcy, szanujemy się jako ludzie. ale nie ma co ukrywać, że na bieżni jesteśmy już wrogami. Każdy chce być najlepszy i to szczególnie na własnym podwórku. Dzięki temu wzajemnie się nakręcamy i motywujemy. Co za tym idzie, młodsi zawodnicy obserwując, że dwóch Polaków rywalizuje na najwyższym poziomie na świecie, też są zmotywowani i gonią nas kolejni mocni zawodnicy.

– Coraz śmielej do światowej czołówki dobija się Michał Rozmys z Barnima Goleniów. Czy to jest zawodnik, który poziomem i sukcesami może dorównać panu i Adamowi Kszczotowi?

– Na pewno jest to perspektywiczny zawodnik i mamy w tym z Adamem Kszczotem swój wkład. Pokazujemy Michałowi i innym młodym zawodnikom, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby rywalizować z najlepszymi na świecie. Dodatkowo mają możliwość wspólnych treningów i przyglądnia się, jak w naszym przypadku funkcjonują przygotowania.

Rozmawiał Wojciech TACZALSKI

Fot. R. Pakieser

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Młody
2018-08-28 17:06:45
co oni z tymi wiejskimi tatuażami

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA