Sobota, 20 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Mały wzrostem, wielki duchem

Data publikacji: 12 lutego 2019 r. 19:16
Ostatnia aktualizacja: 13 lutego 2019 r. 14:38
Piłka nożna. Mały wzrostem, wielki duchem
 

W minioną niedzielę odbył się kolejny memoriał im. Zbigniewa Czepana, niegdyś znakomitego piłkarza Pogoni Szczecin, wychowanka, jednego z ulubieńców szczecińskich kibiców, ale też trenerów, z którymi pracował – za charakter, ambicję, wolę walki.

W pierwszej drużynie zadebiutował w roku 1974. Miał 20 lat. Od trzech lat zawodowo pracował, chodził do technikum wieczorowego, a w dniach, w których nie miał zajęć w szkole, chodził na treningi. W weekendy były mecze, najpierw w juniorach, a potem w zespole rezerw. W obu przypadkach pod okiem Zbigniewa Ryziewicza.

W domu nie przelewało się, Zbigniew Czepan pochodził z wielodzietnej rodziny. Wiedział, że bardzo szybko musi się usamodzielnić, ale miłość do piłki była bardzo silna, nie rezygnował z niej i spotkała go za to nagroda od trenera Edmunda Zientary, który wprowadził go do gry na poziomie ekstraklasy.

Przez 11 lat rozegrał na poziomie ekstraklasy i jej zapleczu aż 290 spotkań. Tylko pięciu piłkarzy zanotowało lepszy bilans. Prawdopodobnie żaden z innych graczy już go w tej klasyfikacji nie wyprzedzi. Dziś nie zdarza się, by piłkarz grał w jednym klubie tak długo, wtedy dotyczyło to tylko zawodników wybitnych.

Z boisk piaszczystych do Pogoni

Czepan trafił do Pogoni dość późno. Miał 13 lat, ale technicznie wyszkolony był znakomicie. Nauczył się tego podczas podwórkowych meczów, na piaszczystych boiskach, kiedy należało wykazać się sprytem, charakterem, umiejętnością przewidywania. Piłka nie zawsze leciała prosto, czasem skakała na piaszczystych wybojach.

Gdy był już trampkarzem Pogoni, o czym marzył każdy młody chłopak ze Szczecina, należał do najlepiej wyszkolonych graczy. Legendarny trener Florian Krygier organizował w przerwie meczów ligowych pokazy swoich wychowanków, którzy szli bieżnią dookoła boiska, podbijając piłkę nogami.

Czepan zaczynał, jak I-ligowcy schodzili z boiska na przerwę, a kończył, gdy ci z przerwy wychodzili na plac gry. Zawsze piłka najdłużej trzymała się na jego nogach.

Do Pogoni trafił wraz ze swoim kolegą z dzieciństwa Zbigniewem Kozłowskim. Obaj po latach zostaną piłkarskimi legendami Pogoni. Obaj mieszkali blisko siebie, w okolicach Turzyna. Gdy zostali już piłkarzami Pogoni, na treningi zawsze chodzili torami kolejowymi od ulicy Kordeckiego aż na sam stadion. Pracownicy służby kolejowej gonili ich, ale zawsze im uciekali, mieli rozgrzewkę przed treningiem.

Mecz, jabłka, turniej Dzikich Drużyn

Na niego udawali się przeważnie już po kilku godzinach gonitwy za piłką w okolicach ulicy Kordeckiego. Jak zgłodnieli, to wdrapywali się na drzewa okolicznych działek, zrywali jabłka, jedli i dalej grali.

Zorganizowali podwórkową drużynę, która wzięła udział w gigantycznym turnieju Dzikich Drużyn. Swoje drużyny miała niemal każda ulica w Szczecinie. To była znakomita naturalna selekcja. W ten sposób do Pogoni trafili nie tylko Czepan z Kozłowskim, ale też Leszek Wolski i Andrzej Woronko, którzy reprezentowali zespół z Pogodna.

Wielki finał rozegrany został na płycie głównej stadionu Pogoni jako przedmecz ligowego spotkania. Liverpool, bo tak nazywała się drużyna Czepana i Kozłowskiego, wygrał w finale, a po meczu trener Krygier obu chłopców zaprosił na wspólne treningi do Pogoni. Obaj najpierw trenowali pod okiem wspomnianego Krygiera, następnie przeszli pod skrzydła Zbigniewa Ryziewicza.

Chłopcy z roczników 1953 i 54 to byli wyjątkowo utalentowani nastolatkowie. W regionalnych rozgrywkach praktycznie nie mieli konkurentów. Grali w tym zespole nie tylko Zbigniew Czepan i Zbigniew Kozłowski, ale też: Leszek Wolski, Andrzej Woronko, Zbigniew Piasecki i Mirosław Masicz.

Każdy z nich zadebiutował później w pierwszym zespole, a czterech pierwszych pozostało w drużynie na wiele lat, stanowili fundament drużyny liczącej się w kraju. Na ich przykładzie Pogoń kojarzona była w kraju jako klub wychowanków.

Debiut z GKS Tychy

Debiut Zbigniewa Czepana przypadł na mecz z GKS Tychy. To był rok 1974, okres wielkiego sukcesu reprezentacji Polski, zainteresowanie futbolem w naszym kraju było ogromne, dobrych piłkarzy mnóstwo.

Czepan w swoim debiucie wszedł na boisko na ostatnie 10 minut, zmienił swojego kolegę z zespołu juniorów Leszka Wolskiego. Pogoń wygrała mecz 1:0, a gola zdobył inny kolega z drużyny juniorów Andrzej Woronko.

To było pierwsze spotkanie w ekstraklasie, kiedy zagrało czterech przyjaciół z drużyny juniorów: Kozłowski, Czepan, Wolski, Woronko. Mieli po 20 lat. Później było jeszcze wiele spotkań z ich udziałem, a także sukcesów: dwa awanse do finału Pucharu Polski, brązowy medal mistrzostw Polski w roku 1984, kiedy każdy z nich znajdował się już u kresu piłkarskiej kariery.

Czepan w juniorach i na początku swojej kariery w ekstraklasie był pomocnikiem. Jego dużym mankamentem był wzrost. Mierzył zaledwie 167 cm wzrostu i ten fakt być może zadecydował, że nie zdołał przeskoczyć ligowego poziomu.

Wpatrzony w Szołtysika

W roku 1963 był na meczu Polska – Norwegia w Szczecinie. Na trybunach siedział razem ze swoim przyjacielem Zbigniewem Kozłowskim. Wtedy zwrócił uwagę na grającego Zygfryda Szołtysika, pomocnika z Górnika Zabrze. To był piłkarz jeszcze mniejszego wzrostu, ale zdołał trafić do reprezentacji, osiągał sukcesy w wielkim Górniku, stanowił bardzo zgrany duet z Włodzimierzem Lubańskim.

Czepan swój najlepszy futbol grał w sezonie 1981/82. Trener Jerzy Kopa przekwalifikował go na pozycję lewego obrońcy i manewr ten okazał się znakomitym posunięciem. Czepan w nowej roli czuł się świetnie. Grał bardzo ofensywnie, praktycznie nie schodził z połowy przeciwnika, a na tamten czas w przypadku bocznych obrońców nie było to wcale takie oczywiste.

Był piłkarzem o bardzo dużej wydolności, biegał od pola karnego do pola karnego, piłkarzy z drużyny przeciwnej nabierał zawsze na swój charakterystyczny zwód na zamach. Zawsze mu to wychodziło. Piłkarz przymierzał się do dośrodkowania, po czym przekładał piłkę na drugą nogę i gubił rywala.

W roku 1982 reprezentacja Polski przygotowywała się do turnieju finałowego mistrzostw świata. W kraju panował stan wojenny, istniało nawet zagrożenie, że zespół może na turniej nie pojechać. Ostatecznie pojechał, nie rozegrał przed nim żadnego oficjalnego meczu towarzyskiego i wywalczył brązowy medal.

Życiowa forma przed mundialem

Zbigniew Czepan w rundzie wiosennej roku 1982 znajdował się w życiowej formie, a trener Antoni Piechniczek miał duży problem z obsadą pozycji lewego obrońcy. Rok wcześniej odkrył na potrzeby reprezentacji Jana Jałochę z Wisły Kraków, ale piłkarz wiosną spisywał się słabo, był kontuzjowany i w turnieju nie zagrał, choć do Hiszpanii pojechał.

Antoni Piechniczek dokonał karkołomnego wyboru, na turniej nie zabrał praktycznie żadnego nominalnego lewego obrońcy, choć w kraju Zbigniew Czepan omal nie wygrał klasyfikacji Złotych Butów katowickiego „Sportu”. Był najrówniej grającym piłkarzem w całej ekstraklasie, wyróżniał się też w Pogoni, ale o braku powołania zadecydowały słabe warunki fizyczne i absolutny brak doświadczenia reprezentacyjnego.

Trener Piechniczek miał swoich ulubieńców, a Czepan z całą pewności nim nie był. Nie był też już wtedy piłkarzem młodym ani perspektywicznym. Miał 28 lat. Panowało wówczas przekonanie, że jeżeli w tym wieku piłkarz nie dostał jeszcze reprezentacyjnej szansy, to raczej już go to nie spotka. Tak było w przypadku Czepana.

Nie było możliwości, żeby sprawdzić go w oficjalnym meczu międzypaństwowym, sam zawodnik w końcówce sezonu też nie dał powodów, żeby skuteczniej zaczęły się o niego dopominać media. Te zawsze większą uwagę zwracały na piłkarzy ze stolicy lub południa Polski. Szansa została zaprzepaszczona, choć piłkarz pod względem sportowym na pewno zasługiwał choćby na szansę.

W minioną niedzielę Zbigniew Czepan skończyłby 65 lat, zmarł w wieku 48 lat, miał nowotwór, po zakończeniu kariery cały czas pozostawał przy futbolu. Najpierw był kierownikiem przy pierwszej drużynie, potem samodzielnie prowadził Arkonię Szczecin. ©℗

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

mk777
2019-02-13 14:15:32
Nie ma turniejów, bo dzieci nie spędzają czasu na boiskach. Kiedyś drużyny powstawały samoistnie. My graliśmy ulica na ulicę, aż się połączyliśmy. Wtedy się okazało że taka drużyna wygrywa z ligowcami. W ogóle granie to była pasja. Ktoś trenował Stalstoczni, Arkonii czy Pogoni, to grał też na podwórkach. Dziś wszystko zorganizowane i płatne. Niby boiska są lepsze, niby trenerzy, ale tej pasji chyba brakuje. Wtedy się zdarzali gracze trafiający do klubów w wieku lat kilkunastu, i dawali radę technicznie i rozumiejąc grę.
?
2019-02-13 07:00:46
Nie dość, że dziś nie ma turniejów dzikich drużyn, to i piłkarzom brakuje woli walki, pomimo absurdalnie wysokich zarobków. P.S. Na zdjęciu dzieci z SP56?
Kibic
2019-02-12 23:20:35
Takich piłkarzy jak Pan Czepan już nie ma. Kochali go wszyscy kibice Pogoni a on się odwdzięczal na boisku. Mały ciałem, wielki duchem. Tak o Nim mówiono.
rówieśnik Pogoni
2019-02-12 21:22:44
Czepanek był super! Dobry tekst.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA