Czwartek, 02 maja 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Miłośnik czeskich klimatów

Data publikacji: 13 lutego 2019 r. 21:18
Ostatnia aktualizacja: 13 lutego 2019 r. 21:18
Piłka nożna. Miłośnik czeskich klimatów
 

Rozmowa z piłkarzem Pogoni Szczecin Adamem Buksą, laureatem Plebiscytu Sportowego „Kuriera Szczecińskiego"

W jubileuszowym 65. Plebiscycie Sportowym naszej redakcji na najlepszych sportowców województwa w 2018 roku głosami Czytelników 5. miejsce zajął napastnik Pogoni Szczecin Adam Buksa, który w minionym roku strzelił rywalom portowców w ekstraklasie 10 goli (4 wiosną i 6 jesienią), a ponadto został po raz pierwszy powołany na zgrupowanie reprezentacji Polski seniorów. Podobają mu się czeskie klimaty, więc z okazji sylwestra trzy noce spędził wraz z grupą najbliższych przyjaciół w Pradze, a my umówiliśmy się na wywiad w szczecińskiej restauracji „Hospudka”.

– Udał się sylwestrowo-noworoczny wypad do stolicy naszych południowych sąsiadów?

– Przyznam szczerze, że uczucia miałem mieszane, bo z jednej strony było sporo atrakcji, ale z drugiej czułem się jak wyglądający na naiwniaka bogaty turysta, którego miejscowi chcą oskubać do ostatniej korony. Może dlatego odniosłem takie wrażenie, że bawiliśmy się w samym centrum Pragi w okolicach Vaclavskego Namesti.

– Trudno nam było umówić się na rozmowę, bo jak nie święta, to urlopowy wyjazd, później klubowe zgrupowania w Pogorzelicy i Turcji, a gdy już mieliśmy się spotkać, wypadły nagłe badania lekarskie, a ostatnio… testy. Zacznijmy więc od tego, bo to najbardziej interesuje kibiców: gdzie odbywały się te testy i jak wypadły?

– O testach powiedziałem trochę przekornie, wiedząc, jakie to wywoła skojarzenie, ale powiedziałem prawdę, nie dodając jednak, że testy nie miały piłkarskiego charakteru. Wspomniane testowanie wiązało się z tym, że jestem studentem II roku Wyższej Szkoły Zarządzania i Coachingu we Wrocławiu, a ta prywatna uczelnia chyba jako pierwsza w Polsce rozpoczęła kształcenie menedżerów i coachów sportowych ukierunkowanych integralnie na piłkę, zaś ja mógłbym się widzieć w przyszłości jako skaut, agent czy dyrektor sportowy. Wybór padł na Wrocław, dlatego że była to bodajże jedyna uczelnia z tej branży umożliwiająca studiowanie w systemie on-line. Niestety, chyba jednak wkrótce zrezygnuję z nauki, bo jest ona prowadzona w systemie zaocznym w weekendy, a ja wtedy mam mecze i trudno godzić edukację ze sportem. Nie biorąc udziału w zajęciach, niewiele bym z takiej nauki skorzystał. Myślę, że rozbrat ze studiami będzie jednak tylko chwilowy i jeszcze do nich powrócę.

– Czyli po zakończeniu wyczynowej kariery laureat naszego plebiscytu pozostanie przy sporcie?

– Tak wielu ludzi zakłada, wiedząc o kierunku moich studiów, ale to tylko jedna z możliwości. Nie wybiegam tak daleko myślami w przyszłość. Koncentruję się na najbliższym meczu. Zbyt dużo różnych celów czy marzeń może zaszkodzić. Ważne, że idę do góry, a potwierdzić to może choćby powołanie na zgrupowanie kadry narodowej.

– Jak została przyjęta nominacja od selekcjonera Jerzego Brzęczka?

– Po pierwsze, była to dla mnie bardzo duża radość, która jednak nic nie zmieniła w moim podejściu do sportu i piłkarskich obowiązków. Nie chciałbym poprzestać na tym pierwszym zgrupowaniu, ale mam świadomość, że przede mną dużo pracy, bo wśród kadrowiczów jest spora konkurencja, a ostatnio chyba właśnie największa wśród napastników, bo głośno jest już nie tylko o Robercie Lewandowskim i Arkadiuszu Miliku, gdyż w popularności dołączył do nich Krzysztof Piątek. Ale ja się tylko cieszę, że na mojej pozycji jest tylu dobrych polskich piłkarzy. Gdy wyjeżdżałem z pobytu z reprezentacją, trener Jerzy Brzęczek powiedział, żebym ambitnie pracował, a on będzie mnie obserwował…

– Czasem pięknie zapowiadającą się karierę może przerwać jakieś nieoczekiwane zdarzenie, a najczęstszym hamulcem są kontuzje. Czy uraz kręgosłupa, który trapił w ubiegłym roku, jest już zaleczony?

– Nie po raz pierwszy słyszę o tej mojej kontuzji kręgosłupa i bardzo się dziwię, bo nigdy takiej nie miałem i przyznam, że gdy o tym słyszę, jest to dla mnie irytujące. W ubiegłym sezonie miałem pewne delikatne problemy zdrowotne, ale z mięśniami brzucha, co być może w pewnym sensie mogło rzutować na kręgosłup, ale jeszcze raz dobitnie podkreślę, że ten element szkieletu mam w doskonałym stanie. Jeśli na boisku rywale atakowali mnie w plecy, by wykorzystać moją rzekomą bolączkę, to po prostu mieli złe informacje. O autentyczną kontuzję przyprawił mnie natomiast ukraiński bramkarz legnickiej Miedzi Anton Kanibołocki, łamiąc mi żebro. Nie była to może groźna kontuzja, ale bardzo nieprzyjemna i bolesna. Na szczęście jestem już w pełni zdrowy.

– Często mówi się o ciężkich treningach prowadzonych przez Kostę Runjaica, więc czy aby nie nadmierne obciążenia były powodem tego, że w nocy przed wyjazdem na zgrupowanie do Turcji trzeba było przejść specjalistyczne badania ścięgna Achillesa w szpitalu?

– Nie, absolutnie. Zajęcia z trenerem Kostą Runjaicem są intensywne, ale na tym polega praca piłkarza, by intensywnie pracować, więc to naturalne. Ciężkie treningi były szczególnie na obozach w Pogorzelicy i tureckim Belek. My to jednak dobrze znosimy, tym bardziej że obciążenia są dokładnie monitorowane, a służy temu niedawno zakupiony profesjonalny system.

– Przez wiele lat Pogoń słynęła z bardzo dobrej atmosfery w szatni. A jak jest obecnie, gdy przyszło wielu obcokrajowców? Jaki język najczęściej słychać, gdy się spotykacie?

– Atmosfera jest bardzo dobra, często spotykamy się poza treningami. Rozmawiamy praktycznie wyłącznie po polsku, no może z małymi wyjątkami. Jeśli chodzi o trenera, to rozmawia z nami po angielsku, w pojedynczych przypadkach również po niemiecku lub serbsku. Wszyscy rozumiemy się świetnie.

– Prosimy o parę słów na temat swych pierwszych piłkarskich kroków.

– Zacznę chronologicznie od tego, że za piłką zacząłem biegać już w wieku 2-3 lat. Później przyszły pierwsze mecze z rówieśnikami z podwórka, z którymi do dzisiaj utrzymuję kontakt. Z biegiem czasu do tych podwórkowych pojedynków dołączył mój młodszy o siedem lat brat Aleksander, z którym jednak z powodu różnicy wieku na prawdziwym boisku jeszcze się nie spotkałem. Prawie codziennie rozmawiamy przez telefon i razem gramy, ale… przez internet w FIFĘ. Z dużą radością przyjąłem wiadomość, że brat został włączony do ekstraklasowej kadry Wisły Kraków i czekam na jego ligowy debiut. Jest on napastnikiem podobnie jak ja. Pierwszym klubem brata i moim była krakowska Bronowianka, a to dlatego że mieściła się prawie pod naszym domem. Potem zaliczyłem kolejne krakowskie kluby, jak: Juvenia, Garbarnia i Hutnik, skąd trafiłem do Wisły. Pierwszym zagranicznym wyjazdem był austriacki klub w Klagenfurcie, a później wyjazd do włoskiego Novara Calcio, gdzie przez rok występowałem w Primaverze. Juniorska drużyna zaczęła się jednak rozpadać ze względu na spadek seniorskiej ekipy do Serie C, więc uznałem, że nic tam się już więcej nie nauczę i więcej zyskam, przechodząc do polskiej ekstraklasy, bo właśnie otrzymałem ofertę z Lechii Gdańsk. Grałem tam przez dwa sezony, a później na niemal tyle samo przeniosłem się do Zagłębia Lubin, skąd trafiłem do Szczecina.

– Słyszeliśmy, że w piłce niczego nie można prognozować na sto procent. A czy jest możliwe, by chłopak w młodości kibicujący Wiśle zagrał kiedyś w barwach Cracovii?

– Czas pokaże, natomiast na razie nikt nie bierze takiego pomysłu pod uwagę. Cracovia i Wisła rywalizują ze sobą na wielu polach. Podobnie zresztą jak w innych miastach, gdzie są dwa kluby z tradycjami, Legia i Polonia w Warszawie czy ŁKS i Widzew w Łodzi. Przekomarzanie się kibiców to jest normalna sprawa, choć oczywiście rozrób nie pochwalam.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗

(mij)

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA