Nominacje Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza do Trybunału Konstytucyjnego sprawiły, że po raz kolejny pogrążyliśmy się w głębokich analizach problemu „co się za tym kryje?”.
Do głębokich analiz (wrzutka PiS, żeby odwrócić uwagę od…, ustawka z prezydentem Dudą, by mógł ogłosić triumfalnie: „Nie podpiszę!” i zdobyć punkty wyborców, radosne zabawy Prezesa, który lubi drażnić opozycję) dołączyliśmy emocje („wstyd”, „policzek wymierzony demokracji”, „upokarzanie państwa”).
A ja się po prostu cieszę. Naprawdę!
* * *
Nie analizuję i powstrzymuję złe emocje. Cieszę się i wołam: jeszcze! Cieszę się i kibicuję! Krystynie oraz Stanisławowi, żeby uwierzytelnieni podpisem prezydenta zasiedli w Trybunale.
Ponieważ wtedy właśnie skala zjawiska, to zdrowe i potężne Drzewo Prawa i Sprawiedliwości, jakiego są zarazem ziarnem i owocem, ukaże się nam w całej swej postaci. I docenimy wreszcie, oniemiali i porażeni blaskiem, czym być może, gdy sypnie swoimi żołędziami, kokosami i gruszkami.
* * *
Z podobnych powodów jestem fanem Mariana Banasia. Im dłużej Banasia w NIK, tym przyszłość rysuje się piękniej.
Jego niezatapialność i kryształowość dają nadzieję, że mówić się będzie o nim, a i o tych, którzy go namaścili, długo jeszcze. I coraz ciekawiej się zrobi.
Ile tchu wołać więc będę – jak w latach, gdy byłem zagorzałym kibicem Górnika Zabrze – Banaś, Banaś, Banaś!
* * *
Kpię tu sobie trochę, ale to tylko kwestia stylistyki, w istocie bowiem całkiem poważnie stawiam na stare hasło: „Im gorzej, tym lepiej”.
Wiem, bywało ono bronią bezsilnych. A może się też stać bronią obosieczną, bo zrani demokrację śmiertelnie. Nie powinno się zresztą budować nadziei na ruinie państwa (a tymczasem wygląda na to, że ku niej zmierzamy, teraz już naprawdę). Mimo to uważam, że wciąż są jeszcze jakieś granice, po których przekroczeniu ostrzegawczy dzwonek zmienić się może w dzwon na trwogę.
Ale czy będzie tak w tym przypadku? Nie wiem. Może zadzwonię do Banasia i zapytam?
* * *
Całkiem zresztą możliwe, że ekipa Prezesa przejmie również ów dzwon i użyje jako dzwoneczka do sań (w końcu święta tuż). A wtedy zabrzmi nam wesoło jako „dżingel bell, dżingel bell!” i polecimy z górki.
Na pazurki? A może raczej: w pazurki czyjeś? Wpadniemy. Śmiejąc się tak wesoło, że w ogóle tego nie zauważymy.
* * *
Jeszcze o Banasiu, a raczej jego koledze z hoteliku na godziny.
Media opisują go wciąż – ponieważ to akurat, w przeciwieństwie do zasnutej mgiełką twarzy, było widać – jako mężczyznę „ze złotymi sygnetami na dłoni” i „złotym łańcuchem na szyi”. Śledzę te relacje i rzuciło mi się w oczy oraz w uszy, to co najwyraźniej nie rzuciło się innym komentatorom. A może im się też rzuciło, ale woleli się powstrzymać od komentarza. Szkoda. Jako że sprawa ma wymiar symboliczny. W czasach, gdy nabiera wagi i powagi dyskusja o kształcie Kościoła oraz wykorzystywaniu religii w życiu politycznym oraz publicznym.
O czym mówię? O tym, że zawieszony na szyi sutenera i byłego (?) gangstera „złoty łańcuch”, na którym mogło by się utrzymać dziesięć kłódek plus kowadło, zwieńczony był ogromnym złotym krzyżem.
Bolesna to kpina z wiary, gorzka drwina z religijnego symbolu. A nie słyszałem, by ktokolwiek – z kościelnej hierarchii, publicystów katolickich czy po prostu ludzi wierzących – oburzył się z tego powodu, a choćby się zgorszył.
O, gdyby był to krzyż tęczowy!
* * *
Burmistrz warszawskich Włoch, Artur W., wpadł jak oliwka w pizzę. To porównanie jest oczywiście aluzją – wynikającą z nazwy miasta-dzielnicy – do jego mafijnych zbytków i „włoskich” układów z miejscowymi deweloperami, z których jeden wrzucił mu do auta teczkę z gotówką.
À propos pizzy. Jest taka, którą zamęczają reklamy. Zjada ją groteskowy emeryt i nabiera takiego wigoru, że potrząsa za policzek pewnego siebie mafiosa.
Jeśli to skojarzyć z warszawskimi Włochami, rodzi się pytanie, kto na tym obrazku byłby cherlawym emerytem, który jednak potrząsa, a kto mafiosem, którego złapano za twarz?
* * *
Artur W. miał w strukturach stołecznego PO pozycję wysoką, więc użyty został zaraz ochoczo przez media rządowe do dyskredytacji opozycji.
Co oczywiste i zrozumiałe. Budzi też uznanie, że złapano go tak chyżo i na gorącym uczynku. Mniej oczywiste i zupełnie niezrozumiałe natomiast, że tyle innych gorących uczynków w kręgach partii rządzącej znika z pola widzenia choć oczy wytrzeszczamy, by ich z oczu nie stracić.
Srebrne Wieże Prezesa, KNF i prezes Marek Chrzanowski, Misiewicz, dwórki Glapińskiego, majątek premiera, afera GetBack (Amber Gold razy trzy!), miliony w błocie Polskiej Fundacji Narodowej, nagrody, które się „należały” ministrom Beaty Szydło… A mówię tu tylko o aferach finansowych.
Tak, Włochy są nie tylko we Włoszech. I nie tylko w Warszawie. Rzecz w tym, niestety, że owe Włochy otaczają nas zewsząd.
* * *
Były polityk bardzo konserwatywny i niepodległy, Artur Zawisza, potrącił na pasach rowerzystkę (co skończyło się poważnymi obrażeniami), a był pod wpływem i nie miał prawa jazdy. Od lat, bo mu je już raz zabrano (też za jazdę po pijaku). Żeby było ciekawiej: tego samego dnia zatrzymano go znowu.
Ma zostać wszczęte postępowanie, ale obawiam się, że rycerz Artur Z. (drugi już, niestety, Artur w tych zapiskach) postępować będzie dalej po swojemu. Tacy rycerze, jakie czasy. Na Zawiszy nie można więc dziś wprawdzie polegać, ale za to można (oby nie!) od niego polec (na drodze).
* * *
Dyrektor krakowskiego Teatru Bagatela oskarżony został przez dziewięć kobiet z tegoż teatru o notoryczne wieloletnie molestowanie.
Przez dziewięć tylko? Teatr!
Potem poszła wieść, że kobiet jest kilkanaście.
Kilkanaście? Bagatela.
A na koniec zaczęło wyłazić, że to dopiero początek. No, to już Teatr Wielki.
Mówiąc serio, najzabawniejsze z kolei jest to, że dyrektor krakowskiego teatru z największą radością wystawiał u siebie „Seks dla opornych”. No faktycznie.
ADL
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".