Jarosław Kaczyński z mównicy: „Model rodziny: jedna kobieta, jeden mężczyzna plus dzieci”.
Takie definicje w ustach starego kawalera, który nigdy rodziny nie założył, ba! nie żył nigdy w żadnym związku, brzmią cokolwiek groteskowo.
I proszę mi nie mówić, że drwię ze starokawalerstwa Jarosława Kaczyńskiego, a tym bardziej z rodziny jako takiej. Przeciwnie, do jednego i drugiego mam duży szacunek. Ale łysy głoszący publicznie, że powinno się nosić długie i gęste włosy, naraża się na coś więcej niż ironię.
* * *
Zwłaszcza że sprawa jest poważniejsza.
Nie przypominam sobie, by jakiś polski polityk, a sięgam pamięcią daleko, wykorzystywał partyjny wiec do głoszenia światopoglądowych dyrektyw. Takie wystąpienia przypominają mowy przywódców państw nie tylko autorytarnych, ale i teokratycznych w szerokim tego słowa znaczeniu. Tak może przemawiać ajatollah albo inny namaszczony wódz.
U nas wygłasza je prezes partii. Przepraszam, Pan Prezes.
* * *
Nie, Prezes nie jest ajatollahem ani namaszczonym wodzem (jeszcze?). Choć kilku biskupów chętnie by go pewnie namaściło.
Ale jako człowiek inteligentny i oczytany wie przecież dobrze, że sięgając po tego typu retorykę – w której zmieściło się też inne jego stwierdzenie, że poza Kościołem „jest tylko nihilizm” – upodabnia swój język (oby tylko język) do norm obowiązujących w państwach rządzonych przez tego rodzaju przywódców.
A propos zaś liczebnika „jeden” wykorzystywanego ideologicznie.
Jakoś dziwnie się kojarzy z pewną maksymą znaną z podręczników historii: „Jeden naród, jedna Rzesza, jeden Wódz!”.
* * *
I jeszcze raz nie. Nie zamierzam porównywać Prezesa do owego Wodza (na marginesie: to nie ów Wódz tak o sobie sam mówił, a jego ideolog Rudolf Hess). Ale on sam i jego otoczenie robią wiele, by do takich porównań – przynajmniej w sferze wizerunkowej – zachęcać.
Gigantyczne wiece partyjne, przy których zjazdy PZPR to wiocha.
Coraz droższa i większa limuzyna, którą się porusza, otoczony przez coraz liczniejszych bodyguardów drepczących czujnie wokół niej, to już nie są standardy świata, za którego część się przecież uważamy.
Taki obrazek – ogromna czarna limuzyna otoczona wianuszkiem biegnących wokół niej ochroniarzy – widziałem ostatnio w relacji z podróży przywódcy Korei Północnej Kim Dzong Una.
Una (ta relacja) była równie śmieszna i ponura jak Un.
* * *
Tyle że ludziom zgromadzonym wokół – bili brawo i krzyczeli „Jarosław, Jarosław!” – najwyraźniej się to podobało, panie ADL.
* * *
No to jeszcze coś ładnego. Wystąpienie Beaty Szydło w Lublinie, w którym oznajmiła, że gdyby nasi piłkarze wysłuchali przed meczem przemówienia Prezesa, to wynik meczu ze Słowenią (przegranego jak wiadomo) byłby inny.
Tak, to pewnie miał być żart. Bo pani Szydło mówiła to z uśmiechem. Rzecz w tym, że tego typu żarty należy traktować poważnie.
* * *
A warto przypomnieć, że europoseł Joanna Lichocka, wierna służka Partii rządzącej, w innym, wcześniejszym wystąpieniu przyrównywała Prezesa do króla Łokietka i marszałka Piłsudskiego. Już nawet nie sugerując, że to żart. Przeciwnie, powołując się na Pawła Jasienicę (!), który pisał w „Polsce Piastów” o państwie odbudowanym przez niewielkiego ciałem, ale wielkiego duchem władcę (biedny Jasienica, do głowy by mu nie przyszło, jak zostaną wykorzystane jego słowa). A słuchający jej, siedzący w pierwszym rzędzie Prezes, uśmiechał się lubo.
* * *
„Najwyższe standardy”, które wyznacza Prezes (ta narracja obowiązuje w PiS, gdy tylko pojawia się w Partii jakaś afera), Prezes jako „kryształowy człowiek” (tak mówi o nim były ZSL-owiec! i PSL-owiec, minister Cimoszewicza! dziś gorliwy członek PiS Zbigniew Kuźmiuk – cóż, postawy neofitów to temat znany psychologom i socjologom), który z założenia nie podlega żadnym podejrzeniom…
Ostatnio „kryształowym człowiekiem” był minister (dziś wszech-minister) Mariusz Kamiński. I nawet jak się stłukł, to go Prezydent skleił.
Kiedyś mieliśmy „Człowieka z marmuru” i „Człowieka z żelaza”, teraz mamy „Ludzi z kryształu”.
* * *
– Ja kupić kryształ od wy – mówił inżynier Karwowski w którymś odcinku „Czterdziestolatka”. W Budapeszcie. Do Węgra, który mówił po polsku, ale z tego, co Karwowski powiedział, tym bardziej nic nie zrozumiał.
Widać mamy Budapeszt w Warszawie (co już dawno Prezes obiecał). Niby wszystko jasne, ale jakieś dziwne. Za to kryształ wciąż w cenie. Chyba nawet rosnącej.
* * *
Kto wie, czy od słów Prezesa nie są aby ważniejsze ich interpretacje. Nieustanne, poważne, pełne retorycznych wygibasów i namaszczonych analiz.
Bo to właśnie one zdają się czynić owe słowa szczególnie ważnymi. „Co Prezes miał na myśli?” – głowią się dziennikarze i politycy. Opozycyjni widząc je (słysząc) po swojemu, a rządzący – po swojemu, prawidłowemu oczywiście.
Sam Prezes nie musi swoich słów tłumaczyć i analizować.
I w tym jego moc, od której dzień truchleje. Zanim się ów dzień zorientuje, że analiza tego, „co słonko widziało” (Konopnicka Maria) i powiedziało (bo wie), jest słonku bardzo na rękę, jako że okrywa je tajemniczą chmurką.
* * *
Łapię się właśnie na tym, że się złapałem – w sieć pajączków propagandy. Łapię się na tym nie po raz pierwszy, a pewnie i nieraz jeszcze się złapię.
Ja tu sobie bowiem żartuję, a słodka, lepka przędza owija mnie w kokon. Fiknę sobie jeszcze nóżką, zabzyczę, aż to bzyczenie dołączy do innych i zabrzmi chórem: „Prezes powiedział, Prezes miał na myśli, Prezes, Prezes, Prezes…”. A słoneczko świeci – również dzięki temu – coraz jaśniej.
* * *
Przy okazji pogody – Onet.pl: „Groźny upał w ciąży”.
Cóż, pozostaje życzyć groźnemu upałowi szczęśliwego rozwiązania.
ADL
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".