„Kaczor nam wszystko daje”.
Jedno zdanie z telewizyjnej sondy „Faktów”, wypowiedziane na ulicy małego miasta przez szarego mężczyznę koło sześćdziesiątki.
Są jeszcze jakieś pytania?
* * *
A jednak dziwi, że szykująca się do wyborów opozycja nie tylko wydaje się pogodzona z porażką, ale i korzysta z każdej okazji, by się do tego głośno przyznawać (co ciekawe, prym wiedzie tu Koalicja Obywatelska).
Tak, pragmatyzmem, realizmem w ocenie sytuacji też można zapunktować. Ale nadmiar asekuracji bywa równie zgubny jak nadmierna pewność siebie.
* * *
Można oczywiście rzec, że owa wypowiedź o „dawaniu wszystkiego” została wyrwana z kontekstu i że to manipulacja TVN.
Jakkolwiek by to oceniać, warto się wsłuchać w głos tego mężczyzny.
Zwłaszcza że można w nim usłyszeć coś więcej niż zadowolenie z brania od tego, który daje. Bo zdaje się on traktować dającego z dystansem, a nawet pewną pobłażliwością, jak kogoś użytecznego, ale niezbyt lubianego.
A więc? Dopóty ucho wodę nosi, dopóki mu się dzban nie urwie?
* * *
Na antenie Radia Maryja trwa akcja „modlitwa za wybory”. Nie muszę tu wyjaśniać, że nie tyle o wybory, ile o ich wynik – taki, a nie inny.
Czy naprawdę nie moglibyśmy dać Panu Bogu spokoju i pozałatwiać swoich polskich spraw przy urnie, a nie przy ołtarzu (zwłaszcza radiowym)?
No i czy próby przeciągnięcia Go na swoją polityczną stronę nie świadczą aby, że w Niego nie wierzymy? Przecież gdybyśmy wierzyli, nie zapisywalibyśmy Go – bez jego zgody – do tej ani zresztą żadnej innej partii.
I coś mi się wydaje, że On woli być bezpartyjny.
* * *
Przy warszawskiej awarii wodociągów też spróbowano Go użyć jak młota na czarownice. Czy może raczej bicza. Nie tylko wodnego, ale i Bożego.
Radio Maryja orzekło, że to kara boska! Za grzech deklaracji LGBT przyjętej przez prezydenta Trzaskowskiego.
Pomyśleć, że kiedyś Niebiosa zsyłały pospolite, prymitywne, jak i owe czasy, plagi. Na przykład deszcz żab albo chmarę szarańczy. Ale dziś – przynajmniej zdaniem radia Ojca Dyrektora – poszły w stronę nowoczesności i rozwalają miejskie instalacje wodociągowe.
No dobrze, ale w takim razie kto zepsuł wodę w Wiśle? Pan Bóg czy prezydent Warszawy? Jeśli on, powinien powtórzyć za Prosiaczkiem: „Puchatku, ja chyba pękłem balonik”.
* * *
Prezes Jarosław Kaczyński: „Zza pewnej eleganckiej pani słychać kłapanie zębów wilka! Ten wilk ma konkretne nazwisko”.
Nie wiem, jakie nazwiska – prócz tego, że konkretne – noszą według Prezesa wilki. Może Wilczyński? Wilkoński, może Wilczek lub Wilk po prostu?
Zważywszy jednak na częste powoływanie się Prezesa na czającego się gdzieś w pobliżu wilka (wilkiem był już dla Prezesa i Tusk, i Schetyna) – całą sprawą powinien się ktoś zająć poważnie. Najlepiej psycholog dziecięcy.
Nie mam informacji, jakie bajki przed snem opowiadała „dwóm takim, którzy ukradli księżyc” ich mama, ale w Jarosławie traumy te wciąż żyją, niestety.
* * *
Czyżby Jarosław Kaczyński miewał senne koszmary, w których czułby się Czerwonym Kapturkiem?
Że Kapturkiem, to jeszcze dałoby się wytłumaczyć: Kapturek byłby w owych snach oznaką skromności i zarazem władzy. Ale żeby od razu Czerwonym?!
* * *
W telewizyjnych kłótniach politycznych – zwanych dyskusjami, nawet debatami – tematem sprzeczki i okazją do pokrzykiwania na siebie coraz częściej bywa Kościół. Kiedy zaś zgiełk narasta, wzajemne oskarżenia nasilają się, a stronom zaczyna brakować argumentów oraz epitetów, wtedy – jakże często – zaczynają się licytacje na deklaracje. Wiary.
Pierwszy, nadymając się wartościami, mówi: „Ja, jako katolik, uważam, że należy… i nie życzę sobie, żeby…”. A wtedy, bywa, oponent mu odpowie: „Ja też jestem katolikiem! I uważam, że należy… i nie życzę sobie…”.
* * *
Żałosne jest to strzelanie do siebie kadzidlanym dymem.
Tylko patrzeć, jak politycy zaczną wymachiwać sobie przed oczami łańcuszkiem zdjętym z szyi albo pamiątką Pierwszej Komunii.
Komuniści zwłaszcza.
* * *
Mówiąc zupełnie serio. Taka wzajemna deklaracja – już nie wiary przecież – to demonstracja pozycji ideowej w sporze, mająca nie tyle zbić argumenty przeciwnika, co zbić go z pantałyku. I przypomina ponurą, ale znaną groteskę.
Z czasów bardzo minionych. Kiedy to racje Członka PZPR publicznie mógł podważyć jedynie ten, kto mógł swą ripostę zacząć od sakramentalnego: „A ja, towarzyszu, też należę do Partii, ale uważam, że…”.
* * *
W latach 60. ubiegłego wieku jedna z partyjnych frakcji (starszych proszę o darowanie mi tych didaskaliów) – związana z Mieczysławem Moczarem, wszechwładnym wtedy szefem MSW, używała niby autoironicznego, ale okrutnie realistycznego wierszyka: „Kto nie z Mieciem, tego zmieciem”.
Wobec nowych czasów i wyzwań trzeba by ułożyć nowe rymowanki.
Osobiście proponuję taką: „Kto nie z Jarkiem, tego garnkiem!”. Ale żebym się mógł wybronić jako symetrysta, dorzucę i inną: „Kto nie z Kidawą, na tego z obławą”, ewentualnie (w pakiecie): „Kto nie z Błońską, tego maścią końską!”.
* * *
W związku z mnożącymi się aferami politycznymi, w które zamieszane są kolejne osoby z kręgów władzy, politycy opozycji – którym towarzyszą niektóre media – grzmią i pytają: Co się dzieje?! Gdzie są ABW i CBA? Czyżby nie działały już u nas służby specjalne?!
Głupie pytanie. Oczywiście, że działają!
Tego najlepszym dowodem właśnie to, że nic się nie dzieje.
* * *
Marian Banaś, mianowany na szefa Najwyższej Izby Kontroli, okazał się – jak twierdzą już nie tylko media – skarbowym oszustem i właścicielem kamienicy, w której, pod ochroną gangu sutenerów, wynajmuje się „pokoje na godziny”.
Są Pokoje na Godziny, to może będzie również Izba na Godziny?
Choć wolałbym, żeby były to godziny policzone. Mariana B.
ADL
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".