„Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie / Chcieliście Polski, no to ją macie! / Skumbrie w tomacie, pstrąg!”.
I pomyśleć, że Gałczyński pisał tak przed wojną, dokładnie zaś 83 lata temu, na dodatek z zupełnie innych pozycji politycznych aniżeli cytujący go tutaj niżej podpisany! A przecież, jakkolwiek by patrzeć, rację miał ponadczasową.
Tylko skumbrie się w puszce zmieniają, bo tomata – bez względu na kolor – ta sama. A pstrąg? Z tym pstrągiem sprawa nie do końca jest jasna. Bo pstrąg w bystrej i czystej wodzie pływa, a dzisiejsi kandydaci na pstrąga, niekoniecznie.
Najważniejsze jednak w puencie słynnego wierszyka jest to nasze chcenie.
* * *
Ostatnie zapiski przed miesiącem bodaj, a więc przed wyborami. Ale przewidziałem w nich (w zapiskach) jedno: że zaleje nas… Nie, nie to, o czym Państwo myślą. Ale że zaleje nas tak zwana fala komentarzy.
Wciąż nas zalewa, to i nie będę się nadymał, dmuchając w plażowe koło. Za małe na taką falę. Poza tym się w nim nie zmieszczę, a jak będę się mimo wszystko starał, to tylko zatyczka wypadanie i powietrze zrobi głośne pisssss…
* * *
Spróbuję jednak popedałować (modne słowo) na wodnym welocypedzie, wzdłuż brzegu. I popatrzeć sobie, co zostało na plaży oprócz plastikowych butelek po cudownym olejku, dzięki któremu możemy leżeć plackiem na skwarze i mówić, że słoneczko jest w sam raz, puszek po piwie, którego sami sobie nawarzyliśmy, i grajdołów dla tych, którzy zawsze chcą się dobrze ułożyć z pięknymi okolicznościami przyrody.
* * *
Podobno Polska została podzielona. Kto ją podzielił, o to mniejsza.
Ale niby kiedy podzielona nie była?
Żyjemy w micie Solidarnej i Walecznej. Wszyscy walczyliśmy pod Grunwaldem, wszyscy biliśmy się we wszystkich powstaniach, należeliśmy do Konspiracji, a potem buntowaliśmy się przeciw Komunie…
A przecież nie trzeba się cofać do czasów po śmierci Bolesława Krzywoustego ani do rozbiorów, ani też wywoływać nowych strachów na Lachy (PO chce podzielić Polskę na województwa i dzielnice!), żeby uzmysłowić sobie, że „społem to jest malowanka” (Wyspiański, „Wesele”).
* * *
Marek Beylin („GW. Historia”) przypomniał prawdę niewygodną. W czerwcowych wyborach 1989 roku, w których to niby Cały Naród Obalił PRL, wzięło udział raptem 61 procent Polaków.
Oddając zresztą głosy bynajmniej nie na listę „Solidarności” wyłącznie. Gdyby ówczesna ordynacja wyborcza nie była wynikiem kompromisów Okrągłego Stołu, do stuosobowego Senatu wybrano by 40 kandydatów z PZPR.
* * *
Majowe wybory do europejskiego parlamentu ocenione zostały jako porażka Koalicji Europejskiej. Bo też była to porażka. Choć nie kęska. Gdyby to były wybory do Sejmu, w ławach poselskich – przy założeniu, że Wiosna stworzy z KE wspólny blok opozycyjny – byłby mniej więcej remis.
Początkowo się Koalicja do porażki, a zwłaszcza do klęski, nie przyznawała. Ale jak już zaczęła (zachęcona do tego przez media wszystkich barw), nie może przestać. Wielu polityków Koalicji zaczęło się do tej klęski przyznawać tak szczerze i bić się w pierś jak w tradycyjny kotlet schabowy, że aż stało się to podejrzane.
Na szczęście PiS się też przyznał szczerze do klęski. Do klęski Koalicji Europejskiej oczywiście. Choć mimo wszystko można było odnieść wrażenie, że Koalicja przyznała się szczerzej i goręcej.
* * *
Teraz budowana jest Koalicja Osobnych (w skrócie K. O., jak Knock Out).
I przypomina się Konwent św. Katarzyny – czyli koalicja prawicy (1994-1996) sprzed epoki PiS. Co się z nim stało? Hmm. Podzielony na partie, frakcje i frakcyjki tak się telepał i trząsł, że się zaraz rozpadł. Nic dziwnego, św. Katarzyna to patronka epileptyków.
* * *
Uprzejmie też przypominam przy okazji, że rządziło wtedy SLD. Na które głosowało wówczas tyle samo „nas, Polaków” (Bareja i Tym), co dziś na PiS.
„Polacy mają poglądy centro-prawicowe” – słychać dookoła. Doprawdy? Odnoszę wrażenie, że mają takie poglądy… jakie mają.
* * *
Wywiad z Adamem Zagajewskim (Onet), a w nim uwagi na temat „codzienności zła” w tzw. polityce. Codzienności afer, spisków, machlojek, chamstwa, brutalnej pazerności, przekrętów, łamania prawa w imieniu prawa.
Do codzienności przywyka się najłatwiej. Codzienność to tylko codzienność. Zapomina się o niej najszybciej, bo każdego dnia coś się wydarza, a dzień mija za dniem, zacierając pamięć o jednym aferalnym wydarzeniu, drugim – podejrzanym i kolejnym – skandalicznym. A że w związku z nimi nie wydarza się potem nic, znaczy że i nic się nie wydarzyło.
* * *
Z powyborczych odprysków, które wkrótce znikną zupełnie z pola widzenia – przykryte kurzem walki w nowych wyborach – szczególnie ujął mnie jeden.
Karol Karski, ten od zakutego łba (oraz zbroi i miecza, którym powalał Krzyżaków), znów pojedzie do Brukseli. I słusznie. W końcu głosowali na niego wszyscy. Na przykład – co na chwilę ujawniły media, po upublicznieniu tego faktu przez komisję wyborczą w Tykocinie – niepełnosprawni umysłowo mieszkańcy tamtejszego Domu Pomocy Społecznej. Dowiezieni specjalnym autobusem i wyposażenie w kartki, na których mieli napisane, na kogo mają oddać głos.
Och ty, Karol.
* * *
Nowy minister edukacji narodowej nie ustaje w walce z seksualizacją dzieci. Szczególnie zaś leży mu na sercu – jakkolwiek by to zabrzmiało – masturbacja. Nie marnuje żadnej okazji, by głosić, że pod żadnym ideologicznym pozorem nie wolno jej uczyć niepełnoletnich, a zwłaszcza dzieci w wieku 2-3 lat.
Czym jasno daje nam też do zrozumienia, że jego samego nikt uczyć nie musiał. A zanim się nauczył (niewykluczone, że zupełnie sam), sprawdził najpierw, czy już mu wydano dowód osobisty.
ADL
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".