Szlachetny ruch miłośników przyrody, dążący do zachowania enklaw dzikiej natury we współczesnym świecie, był reakcją na nieokiełznany rozwój przemysłu – brutalny, ekspansywny, nastawiony na doraźny zysk, więc nieliczący się z możliwymi konsekwencjami. Dzięki rozsądnym kompromisom zdołano uchronić wiele rejonów przed przyrodniczą degradacją, wyeliminować toksyczne chemikalia (np. słynne DDT).
Dziś jednak, odkąd tzw. ekologią zajęły się globalistyczne, ponadnarodowe organizacje, wszelkie działania jej gorących zwolenników zaczynają być niebezpieczne nie tylko dla rozwoju cywilizacyjnego, ale wręcz dla normalnego życia ludzi.
Korporacja uczonych zatroskana o Ziemię jako miejsce do życia dla dzikiej przyrody już pod koniec lat 60. w Raporcie Rzymskim przedstawiła katastroficzną wizję przyszłości i uznała, że najgroźniejszym czynnikiem dla Ziemi jest człowiek! Według nich największym zagrożeniem dla przyrody Ziemi jest rosnąca liczba gatunku homo sapiens. Natomiast ostatnio, gdy szermierze postępu uznali dwutlenek węgla za głównego winowajcę tzw. globalnego ocieplenia, obrońcy natury alarmują, że już nie tylko przemysł i eksploatacja minerałów, ale także rolnictwo, zwłaszcza hodowla zwierząt, stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo dla planety. Niektórzy z nich pewnie najchętniej widzieliby powrót ludzkości do stadium neandertalczyka…
W Szwecji, od lat 60. ubiegłego wieku przodującej w praktykowaniu postępu, zaczyna się upowszechniać pogląd, że prawdziwy aktywista eko rezygnuje z posiadania dzieci… Młodym ludziom sugeruje się, że płodzenie potomstwa nie jest eko, gdyż niemowlęta wytwarzają dużo CO2! Zatem posiadanie dzieci to powód do wstydu. Tak potwornie naukowe poglądy krzewią całkiem serio tamtejsi naukowcy i publicyści. Czy kolejna seria badań niezależnych uczonych, dowodzących, że człowiek ma minimalny wpływ na klimat, a tym bardziej na jego zmiany, do Szwecji nie dotarły?
Co gorsza, najzagorzalsi proklamatorzy wojny z dwutlenkiem węgla są tak zaślepieni swą ideą, że gotowi są poddać się sterylizacji. Na taki zabieg zdecydował się jeden z dziennikarzy – ekoradykałów.
Zaślepiony ideą postępu za wszelką cenę dał przykład służący depopulacji własnego narodu. Notabene naród to dziś w strefie ginącej kultury Zachodu słowo przez rzeczników nowoczesności wyklęte.
Zjawisko pod kryptonimem eko (podobnie jak ideologia LGBT) to nie powiew mody, który kierowany kaprysem tłumów rozwiewa się jak mgła poranna, ustępując miejsca nowemu szaleństwu. To realizowana za wielkie pieniądze akcja odgórnej zmiany społecznej busoli, jaką przez ponad 2 tysiące lat stanowiła triada: filozofia grecka, prawo rzymskie oraz nade wszystko etyka chrześcijańska.
Całkiem niedawno pani pełniąca funkcję sekretarza generalnego ONZ stwierdziła wprost, iż obecnie celem najważniejszym organizacji, którą kieruje, jest depopulacja, czyli wyludnienie Ziemi. I to w imię ratowania środowiska naturalnego, jakby człowiek nie był tej natury częścią! ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.