Dobrze, że rządzący wsłuchują się w odgłosy z różnych stron. Nawet w najspokojniejszych zda się chwilach licho nie śpi, zwłaszcza gdy reprezentuje ono bardzo szeroko pojętą zagranicę, niecierpliwie łaknącą powrotu do jeszcze tak niedawnych zysków i wpływów. Ale dla rządu to nie powód do gorączkowych roszad w wygrywającym zespole, nawet na sugestię starszej pani z wyblakłym etosem.
Reakcja na takie naciski to wyraz niepewności, słabości, a wróg tylko na to czeka.
To naturalne, że w kluczowym momencie przemian, w obliczu szansy na odesłanie do lamusa głównych strażników półkolonialnego statusu Polski – czyli sędziów Sądu Najwyższego i członków Krajowej Rady Sądowniczej, z różnych nieoczekiwanych miejsc, m.in. z Pałacu, płyną różne odgłosy. W ferworze boju strzeżmy się zmian.
To nie znaczy, że rząd nie ma słabych punktów. W stosowniejszej porze ani chybi zwolniłbym ministra Waszczykowskiego, nie tyle za naiwne zaproszenie do Polski Komisji Weneckiej, ale przede wszystkim za uparte, nadgorliwe nadskakiwanie Ukrainie i toporną, nacechowaną niesamodzielnością politykę wobec innych sąsiadów, z groźną Rosją na czele. A już szczytem bezmyślności było skrytykowanie jednego z naszych najbliższych sprzymierzeńców, premiera Orbana, za… odwiedziny prezydenta Putina w Budapeszcie. Przypomnę, że szef polskiej dyplomacji jako jeden z ostatnich raczył zauważyć, że w USA skończyła się kadencja Obamy, a zaczęła era Trumpa.
Warto dogłębnie przewietrzyć lecznictwo. Myślę, że nastał już czas, by przełamać złą polską tradycję wybierania na szefów resortu zdrowia lekarzy – przedstawicieli profesji świadczącej usługi medyczne. Wszak lekarze są zawodowo uwikłani we współpracę z wielką machiną medycznego biznesu traktującą ludzi chorych jako klientów, na których leczeniu się zarabia. Lobby medycznemu służyli nie tylko koniunkturaliści Ewa Kopacz i Bartosz Arłukowicz, ale także słynny ideowy profesor Zbigniew Religa.
Ergo, czyż nad organizacją opieki zdrowotnej nie powinien czuwać raczej surowy i nieprzekupny rzecznik pacjentów, nieprzejednany w kontroli wydatków na leczenie, przyjazny ludziom chorym, a nie solidarny ze światem medycznym?
Przeróżni publicyści, pozujący na strategów, napomykają o zmianie premiera, bo jako zbyt p o p u l i s t y c z n a jawi im się pani Beata z broszką. Myśleli, że ona to tak na chwilę, na rozgrzewkę… A tu proszę – premier jak się patrzy!
Choć, jak cała generacja politycznych debiutantów 1989, przeszła szkolenie globalistyczne dotowane przez Sorosa i Rockefellera, Beata Szydło potrafiła skutecznie otrząsnąć się z ideologii destrukcji.
Dziś widzimy, jak znakomicie sprawdziło się proste credo pani premier: musimy słuchać ludzi…
Tym hasłem i służącym mu działaniem pani Beata wygrała podwójne wybory 2015 roku (to jej kreacją był kandydat Duda na prezydenta), a potem odważnie i taktownie zarazem poprowadziła obronę kraju przed presją mocarstwowej Starej Unii i wysługującą się tejże rodzimej Targowicy.
Kto więc chce ją ruszyć, panią Beatę, ten najwyraźniej nie słyszy ludzi, a więc źle życzy Polsce.
Jesteśmy na środku przeprawy. Nie czas na zmianę koni, a tym bardziej woźnicy.
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.