Otóż Polska, wspierana przez Węgry i Rumunię zarzuca autorom dyrektywy: Parlamentowi Europejskiemu oraz Radzie UE, że przyjęły ów dokument bez rzetelnej oceny negatywnych skutków, jakie może wywołać w poszczególnych krajach członkowskich. Ergo organy UE naruszyły zasady współpracy, przejrzystości i otwartości, a także – co woła o pomstę do nieba - obowiązek uzasadnienia nowego aktu prawnego!
Narzucone ogółowi państw zobowiązania – alarmują Polacy – wymagają od wielu krajów poniesienia niewspółmiernie wysokich kosztów, czego nie uwzględniły PE i Rada – gwałcąc art. 5 ustawy 4 UE dotyczący zasady proporcjonalności oraz równości członków Unii.
Sęk w tym, że od wyroku tego sądu nie ma odwołania, co powinno zapalić w wyobraźni wielu polityków lampkę alarmową.
Nie ma wytchnienia… Dwa dni temu Komisja Europejska wszczęła procedurę naruszenia prawa przez Polskę. Wiceprzewodniczący Timmermans uznał, że stawianie przed komisją dyscyplinarną sędziów, którzy skierowali do TSUE tzw. pytania prejudycjalne, jest niedopuszczalne.
Tymczasem już w połowie kwietnia w Brukseli odbędzie się rozprawa przeciwko Polsce, Węgrom i Czechom za to, że ośmieliły się wysłuchać głosu własnych obywateli i odmówić przyjęcia imigrantów, których kraje „starej Unii” najpierw serdecznie zaprosiły, a potem postanowiły podrzucić uboższym sąsiadom ze wschodu. Cóż z tego, że półtora roku temu Bruksela, idąc po rozum do głowy, postanowiła z przymusowej relokacji zrezygnować. Dziś, gdy zbliża się godzina wyborów do unijnego parlamentu w Strasburgu, każdy pretekst jest dobry, by sterroryzować zwolenników zmian, przeciwników narastającej supremacji Niemiec w UE.
A zatem psu na budę zdała się cała „ofensywa” umizgów, ukłonów i uśmiechów, słowem jedwabistej dyplomacji ministra Czaputowicza. Rzecznicy niemiecko-francuskiej dominacji - konsekwentnie robią swoje.
23 maja wspomniany TSUE – tuż przed wyborami do PE- ogłosi wyrok w sprawie zmian w polskim Sądzie Najwyższym. Przewodniczący tego gremium, który osobiście pomógł (!) grupie opozycyjnych polskich sędziów tę sprawę przygotować, zamierza również, wbrew protestom Polaków, sam w rozprawie uczestniczyć.
Czy dumny szczep Piastowy dobrze się czuje w roli poszturchiwanego parobka? Niektórzy z owego szczepu są taką pozycją wprost zachwyceni. Ostatnio w gorliwej służbie wrogom niezależności Polski działacz ludowy z Warszawy przebił nawet jawne stronnictwo zagranicy. Prezes PSL Kosiniak-Kamysz rzucił myśl, by przynależność naszego kraju do Unii utrwalić po wsze czasy, wpisując ją do konstytucji RP…*
W obliczu całokształtu poczynań brukselskiego imperium wobec Polski, byłby to akt podobny do podpisania konfederacji targowickiej… Niestety, po klęsce powstania kościuszkowskiego, aby ratować życie i mienie, zaakceptowali ją także twórcy konstytucji 3-majowej z Kołłątajem i Staszicem na czele. Potem już było z górki: trzeci rozbiór i abdykacja króla Stasia. Finis Poloniae na 123 lata.
Czy i teraz ktoś znów chce nam wszczepić obrożę na stałe? ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
*Gierkowski zapis z 1975 roku przetrwał 14 lat, aż do końca Kraju Rad.
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.