Od połowy kwietnia mamy wyjątkowo upalną wiosnę i lato, a słoneczna aura sprzyja ekspozycji nagości. I oto niejeden z nas poczuł się nie tylko na plażach, ale także w parkach i na ulicach miasta osaczony przez… tatuaże. Na rękach, nogach, ramionach, szyjach, plecach, ba, nawet na twarzach współobywateli.
Przed laty pomyślałbym, że to skutek amnestii, gdyż sztuka tatuażu rozkwitała kiedyś niemal wyłącznie w kręgach więziennych. Dziś tak się zdobią ludzie młodzi z warstw nieinteligenckich, no i młodzież tzw. drugiej edycji (40+).
Sama zaś nazwa „tatoo” pochodzi z wysp Polinezji, gdzie ten rodzaj malowideł stanowił rytualne oznaczanie wodzów i bohaterów. Z Europejczyków przejęli go najszybciej żeglarze, zwłaszcza piraci, a za nimi wszelkie kręgi wyklętych, przestępczy półświatek. Ów podskórny rysunek nie stanowił zwykłej ozdoby, zawsze miał konkretny sens rodowy, obyczajowy lub polityczny. Rozpoznają się po nim zawodowi przestępcy.
Z „Trzech muszkieterów” pamiętamy lilijkę wytatuowaną na ramieniu pięknej i groźnej Milady – ostrzeżenie wyryte przez kata. W czasach II wojny światowej grozę budziły tatuaże SS‑manów, jako ekskluzywnego klanu morderców. Natomiast niewolnicy III Rzeszy więźniowie obozów zagłady byli w ten sposób okaleczani numerem porządkowym.
Gdy kilkanaście lat temu zwyczaj tatuowania ciała, czyli kaleczenie i pokrywanie podskórnymi malowidłami, zaczerpnięty z obyczajów najdzikszych plemion świata (m.in. łowców głów), wkraczał na rynek zachodniej mody, był jedynie malowanką na powierzchni skóry, a więc imitacją pradawnego krwawego rytuału.
Jak każdy wybryk mody stracił sens świeżości i zanikł, naklejanki i odbitki udające tatuaż po prostu się znudziły. Niestety, właśnie na naszych oczach nieoczekiwanie popularność zdobył tatuaż w wersji hard, czyli podskórne malowidło wstrzyknięte w organizm. I dotyczy to w równej mierze mężczyzn, jak i kobiet.
Moda jest twórcza – niesie nowe wzory w miejsce starych, zmusza co pewien czas do zmiany strojów, tańców, ozdób – i w ten sposób inspiruje rozwój. Nawet najgłupsza moda przemija. I taki niegdysiejszy przebój w kręgach obecnych nosicieli tatuażu, jak krawat na gumce, buty żelazkowe czy ortalion można zdjąć i wyrzucić!
Tatuażu zaszczepionego w naszym ciele nie pozbędziemy się tak łatwo… Jego usunięcie jest bolesne i niebezpieczne. Tusz w nacięciach na naszym ciele zawiera toksyczne składniki: rtęć, kobalt, benzopiren. Jak wykazały badania na szczurach, obecność tych substancji w organizmie grozi rakiem skóry.
Usuwanie tatuażu odbywa się zwykle metodą laserową – najmniej drastyczną. Ale i ona nie zapobiega rozpuszczeniu się części trucizn w tkankach organizmu. Tatuaż pacjenta może utrudnić też leczenie – np. ograniczyć możliwość przebadania rezonansem magnetycznym.
Na razie wytatuowani wydają się dumni z siebie, są głusi na takie ostrzeżenia. Cóż, ignorancja to cecha młodości, również tej drugiej. Mam nadzieję, że kiedyś wydorośleją i zapragną wyzbyć się piętna bezmyślności. Trudno nie dostrzec, że z tatuażem trudno o awans zawodowy i społeczny.
Choć zdarzają się wyjątki, nawet w europejskiej polityce… ©℗
Janusz ŁAWRYNOWICZ
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.