Efektem edukacji ekologicznej, propagującej życie w harmonii z przyrodą, zdrową, niemodyfikowaną genetycznie żywność zamiast syntetyków, a w razie dolegliwości stosowanie naturalnych leków zamiast pigułek, jest rosnące zainteresowanie Polaków ziołami. Tymczasem regulacje coraz bardziej scentralizowanej i rygorystycznej Unii Europejskiej zaczynają biec w zgoła innym kierunku – w stronę tępienia tego co naturalne i znane od tysięcy lat na rzecz preparatów produkowanych przez farmacutycznych gigantów.
Przypomnę, że w 2004 roku UE postanowiła na terenie zrzeszonych w niej krajów zakazać informowania o leczniczym działaniu ziół stosowanych od tysiącleci przez ludzkość. Można je sprzedawać np. jako ciekawostkę ogrodniczą lub kosmetyk.
W myśl przepisów nazywać zioła lekami mogą jedynie ci, którzy przeprowadzą wszechstronny cykl badań klinicznych nad właściwościami tychże ziół. Na taki luksus stać jedynie bogate firmy, globalne koncerny oplatające mackami świat. Dyrektywa weszła w życie w roku 2011 i odtąd polskie sklepy zielarskie drżą przed kontrolą unijnych siepaczy.
Jest to cios w polskich producentów leków naturalnych, które w miarę postępów edukacji zdrowotnej podbijały rynek.
Unijny poczet „mędrców” działa w interesie koncernów farmaceutycznych, które stać na każdy rodzaj badań, a przede wszystkim na opłacenie pozytywnych wyników testów.
Oczywiście, na razie zioła w Polsce jakoś gdzieś kupimy, ktoś powie nam, jak ich używać. Ale w sumie niechęć do Unii rośnie. Stare przysłowie mówi „od rzemyczka do koniczka”, inne ostrzega „ dopóty dzban wodę nosi…”.
Po likwidacji (na sugestię z Brukseli) przemysłu stoczniowego, a wraz z nim wielu zakładów produkcyjnych, dużych protestów nie było. Bezrobotni wyjechali na saksy.
Ślepo euroentuzjastyczne społeczeństwo obudziło się dopiero po brukselskim żądaniu przyjęcia przez Polskę tysięcy muzułmanów zaproszonych do Niemiec przez kanclerkę Merkel. Odtąd tendencja się odwróciła. Zwłaszcza gdy przywódcy UE, wśród nich szczególnie Timmermans wywodzący się z kraju pozbawionego Trybunału Konstytucyjnego, polecają polskiemu rządowi posłuszeństwo wobec tej instytucji…
W każdej niemal dziedzinie życia przybywa argumentów za uwolnieniem się z objęć Unii, w miarę upływu lat odczuwanych jako coraz bardziej dławiące.
Jeśli aktualne sondaże opinii Brytyjczyków wobec UE nie zmienią się w najbliższych dwóch tygodniach, Brexit jest całkiem realny.
I jeśli Bruksela będzie z niezmiennym uporem dążyć do sfederalizowania Europy pod niemiecko-francuskim berłem, ignorując głos państw Europy Wschodniej, nawet najposłuszniejszy naród może nie zdzierżyć i postawić na Polexit.
(Co wcale nie znaczy, że musimy zrezygnować ze strefy Schengen i innych służących Europie umów pozatraktatowych.)
Janusz Ławrynowicz, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".
Autor bloga patrzy na rzeczywistość "pod prąd" i nie poddaje się poprawności politycznej. Komentuje wynaturzenia w polityce i gospodarce.