Czwartek, 25 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Jesteśmy zobowiązani do pojednania

Data publikacji: 27 grudnia 2018 r. 13:05
Ostatnia aktualizacja: 02 stycznia 2019 r. 20:28
Jesteśmy zobowiązani do pojednania
 

Rozmowa z prof. Anną Wolff-Powęską, historykiem, politologiem

– Jak pani zdaniem kształtują się dziś stosunki polsko-niemieckie? Jaka będzie ich przyszłość?

– O ile polityka polska wobec sąsiada niemieckiego jest najgorsza od 1990 r., o tyle nasze wzajemne stosunki mają się dobrze. Po obu stronach granicy żyje sporo ludzi zaangażowanych pozytywnie w różne formy współpracy. Jest oczywiste, że liczba polsko-niemieckich przedsięwzięć społecznych wzrosła od czasu, kiedy pojawiły się fundacje i inne instytucje mogące sponsorować wspólne projekty.

Przeżywamy zupełnie inny etap wzajemnych relacji. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy pojedyncze osoby podejmowały inicjatywy na rzecz zbliżenia. To odwadze niemieckich Kościołów (Aktion Sühnezeichen i Pax Christi) i polskiego Episkopatu w latach 60. zawdzięczamy wyjście z cienia wrogości i zimnowojennych uprzedzeń. W wyniku traktatu o podstawach normalizacji między PRL i RFN z 7 grudnia 1970  r. powstały pierwsze zinstytucjonalizowane formy współpracy, jak chociażby Forum Polsko-Niemieckie, Komisja Podręcznikowa, partnerstwa miast. Ten przełomowy traktat utorował drogę drugiemu traktatowi o ostatecznym uznaniu granicy polsko-niemieckiej z 1990 r. Warto przypominać o wielkim zaangażowaniu pasjonatów pojednania między obu narodami. Tym bardziej że obecna władza uważa ich za słabeuszy uprawiających politykę „na kolanach”.

– Kiedy, jako naukowiec, zainteresowała się pani Niemcami i sprawami polsko-niemieckimi?

– Jestem historykiem i sprawy niemieckie zajęły mnie, gdy w 1969 roku dostałam pierwszą pracę w Instytucie Zachodnim w Poznaniu. Instytut był nastawiony głównie na Niemcy, a pewne zadania naukowe były uznane za obligatoryjne. Języka niemieckiego uczyłam się niejako „z marszu”, najpierw biernie, a czynnie od roku 1976, gdy otrzymałam stypendium Fundacji Alexandra von Humboldta. Wtedy po raz pierwszy wyjechałam na Zachód. Jechałam pełna uprzedzeń, przekonana, że każdy starszy Niemiec to nazista. Myślę, że całe moje pokolenie wyrosło w przeświadczeniu, że w Niemcach tkwi „gen zbrodniczości”. Życie to zweryfikowało. W Bonn spotkałam wspaniałych ludzi, nawiązałam pierwsze przyjaźnie z Niemcami, którzy mi otwierali oczy na zupełnie inne Niemcy. Weryfikacja obrazu „złego Niemca” trwała przez całe moje życie zawodowe.

– Jaki był wówczas Instytut Zachodni, placówka dla stosunków polsko-niemieckich bardzo ważna?

– Gdy zaczynałam tam pracę, był na tle innych podobnych instytucji w PRL dość tolerancyjny. Byliśmy głównie zorientowani na czas okupacji, kwestię ziem zachodnich i północnych, rewizjonizm zachodnioniemiecki, a więc działalność Związku Wypędzonych. Był to w końcu czas zimnowojennej konfrontacji. Nie było dostępu do innej literatury. Kontakty międzynarodowe były ograniczone głównie do NRD, a udział młodych pracowników w dużych konferencjach był raczej skromny. Trzeba pamiętać, że wzajemne relacje były zamrożone przede wszystkim z uwagi na nieuznawanie przez RFN granicy na Odrze i Nysie oraz zachodnioniemiecką doktrynę prawną, która utrzymywała istnienie Niemiec w granicach z 1937 r. Nie można było godzić się na taki punkt widzenia. Wiele zagadnień stanowiło tematy tabu. Przyklęknięcie kanclerza Willy’ego Brandta na stopniach pomnika Bohaterów Getta Warszawskiego, list biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 r. to m.in. zagadnienia, które znajdowały się na marginesie zainteresowań.

– Czy fakty te spowodowały prawdziwe otwarcie polsko-niemieckie?

– Nie mogły, bo istniała żelazna kurtyna. Prawdziwe otwarcie nastąpiło po roku 1990. Szczęśliwie zbiegło się ono z momentem wyboru mej osoby na stanowisko dyrektora Instytutu Zachodniego. Przełom spowodował, że my, pracownicy, mogliśmy samodzielnie kształtować politykę naukową naszej placówki. Niezbędna była rewizja niektórych postaw i historiografii, podejmowanie nowych tematów. Z kolei Niemcy byli ciekawi Polski, a nasz instytut zaczął przyciągać wielu badaczy nie tylko ze zjednoczonych Niemiec.

Wykorzystaliśmy szansę: zapraszaliśmy różne środowiska niemieckie i to nie tylko te przyjazne Polsce. Gościły u nas różne frakcje niemieckiej mniejszości w Polsce, a był to czas, kiedy po raz pierwszy w powojennej Polsce zaczęto posługiwać się pojęciem „mniejszość niemiecka”. Wielu nie akceptowało tego faktu. Proces wzajemnego zrozumienia polsko-niemieckiego był powolny, lecz systematyczny. Przez 14 lat mu towarzyszyłam, kierując Instytutem Zachodnim w najciekawszym jego okresie.

– Towarzyszyłam? Przecież pani współkształtowała zmiany.

– Tak, miałam po raz pierwszy w mej pracy zawodowej poczucie współuczestniczenia i współkreowania historii. Był to czas wielkich pasji i pionierskich uniesień. Tym większa gorycz towarzyszy obserwowaniu dekonstrukcji i unicestwiania tamtych dokonań. Koniec mego kierowania instytutem zbiegł się w czasie z przejęciem na dwa lata rządów przez koalicję PiS, LPR i Samoobrony. Rewizjonistyczne i ahistoryczne żądania Eriki Steinbach i Rudiego Pawelki ze strony niemieckiej szły w parze z antyniemieckim kursem polskich władz. Rozpoczął się pierwszy od przełomu 1990 r. etap wzajemnych oskarżeń, wrogiej retoryki. Prezes PiS zakwestionował dorobek pojednania z Niemcami III RP, a tych, którzy „zapamiętali się w pojednaniu”, nazwał pożytecznymi idiotami. Po roku 2015 powróciły nastroje tamtego okresu w nowej odsłonie „wstawania z kolan”. Wszystko, co oparte było na dialogu, kompromisie i pojednaniu z Niemcami, zostało uznane za serwilizm wobec zachodniego sąsiada. Trudno więc mówić dzisiaj o normalnych politycznych relacjach polsko-niemieckich.

– A jednak twierdzi pani, że stosunki polsko-niemieckie są nadal dobre.

– Dla ludzi kultury, nauki, gospodarki świat stoi otworem; nie ma cenzury, granic. Politykę uprawia klasa polityczna, a sąsiadują ludzie z ludźmi i to od sąsiadów zależy poczucie wspólnoty, wola działania, przezwyciężania uprzedzeń i stereotypów. Polityczna retoryka dotąd przynajmniej nie wpłynęła na osłabienie kontaktów i wolę współpracy. Mam nadzieję, że w tym zakresie niewiele się zmieni, chyba że na lepsze, choć trudno być prorokiem w sytuacji, gdy świat jest dzisiaj tak nieprzewidywalny. Narasta niepewność, radykalizacja nastrojów społecznych, szczególnie wśród młodych, a wyłanianie się sił ekstremizmu prawicowego w całej Europie musi wywoływać niepokój.

– Są dziś wielkie przestrzenie niepewności.

– Nasze poczucie bezpieczeństwa jest zależne od nieprzewidywalnych i wielce zróżnicowanych czynników, nie tylko od sytuacji w Unii Europejskiej, lecz także w Turcji, Syrii, Afganistanie, Rosji, na Ukrainie. Wiele zależy od tego, jaką postawę wobec sytuacji w tych krajach przyjmą nasze państwa, Niemcy i Polska. Niestety, znaleźliśmy się w nieciekawej sytuacji – wprawdzie Niemcy stale podkreślają, że Polska jest dla nich ważna, lecz Polska robi wszystko, by pozostać w izolacji. Brakuje wspólnych inicjatyw, wizji, działań.

Żałować należy, że właśnie teraz, gdy po brexicie będzie potrzebna nowa perspektywa dla Europy, Polska ustawia się w pozycji konfrontacyjnej wobec Niemiec, eksponując głównie niemieckie zbrodnie drugiej wojny. A można przecież na tę kwestię spojrzeć z innej perspektywy. Bliskie jest mi to, co powiedział Tadeusz Mazowiecki, że właśnie dlatego że mamy za sobą tak potworne doświadczenia, jesteśmy zobowiązani do pojednania i wspólnych działań. Musimy pamiętać o przeszłości, lecz musimy robić wszystko, żeby nasze dzieci i wnuki żyły w bezpiecznej Europie.

– Czym więc powinniśmy się wspólnie zająć?

– Wieloma najbardziej newralgicznymi problemami: zmianami klimatu i środowiska, energetyką, migracjami, sytuacją na wschodzie Europy, Nordstream II, pograniczem polsko-niemieckim, a także tym, co będzie po odejściu Angeli Merkel z polityki. Niemcy były przez kilka dekad bastionem bezpieczeństwa i stabilizacji, w czym roli Angeli Merkel, kobiety z NRD, córki pastora zafascynowanej polską „Solidarnością”, nie da się przecenić. Jaka będzie Europa po jej odejściu? Czy będzie to Europa dwóch prędkości? Już powstaje budżet dla strefy euro, a Polska nie chce mieć z euro nic wspólnego. Zostajemy na marginesie, a to nie jest dobry scenariusz. Mamy teraz niezłą kondycję gospodarczą i moglibyśmy myśleć o tym, żeby szybciej dołączyć do europejskiej czołówki.

– Co będzie dalej, czy nie pojawią się nowe kryzysy?

– Kryzys w Grecji udało się unieszkodliwić, choć wysokim kosztem. Potem były Portugalia i Hiszpania, teraz są Włochy. Myślę, że w takich okolicznościach polskie odwracanie się plecami do Europy i wpatrywanie się w Donalda Trumpa jest po prostu błędem politycznym. Polska i Niemcy potrzebują dojrzałej i przemyślanej polityki zagranicznej, europejskiej, wspólnotowej, a nie narodowej. Znajdujemy się w kryzysie, również społecznym. Jego symptomy, choć różne, widać w obu naszych państwach.

– Czy jako społeczeństwa przetrwamy ten kryzys?

– Wrócę jeszcze do lat 70. i polityki wschodniej kanclerza Brandta. Bliskie jest mi twierdzenie Petera Bendera, współpracownika Brandta, który mówił, że aby cokolwiek osiągnąć w polityce zagranicznej, trzeba się wykazać odwagą w polityce wewnętrznej. W tej chwili takiej odwagi nie ma. Przeczytałam relację Guntera Hofmanna o spotkaniu Alexandra Dubčeka, Willy’ego Brandta i Bronisława Geremka ze studentami w Paryżu w roku 1992. Ktoś zarzucił Brandtowi, że teraz siedzi obok polskiego opozycjonisty, ale jak pojechał do Polski w roku 1985, to nie zdobył się na odwagę, żeby spotkać się z Lechem Wałęsą i opozycją. Na to Brandt mądrze odpowiedział, że żałuje tego, ale przyznał, że wówczas nie wiedział tego, co wie dziś. Wtedy nie wierzył, że po roku 1956 i 1968 to, co robi „Solidarność”, może zakończyć się sukcesem. Ale tamte doświadczenia nauczyły go, że nawet największe imperia można obalić za pomocą środków niepolitycznych. Dla mnie wypływa z tego wniosek, że jeśli obywatele są świadomi swoich praw i obowiązków i są przekonanymi demokratami, to potrafią zmieniać rzeczywistość. Do tego trzeba być silnym społeczeństwem obywatelskim.

– Z tej perspektywy spójrzmy raz jeszcze na stosunki polsko-niemieckie.

– W Polsce i w Niemczech jest spory potencjał ludzi przekonanych do idei sąsiedzkiej współpracy i woli wspólnego zmieniania Europy. Dla nich codzienność jest plebiscytem pojednania. Chcę wierzyć, że ten ruch oddolnych inicjatyw będzie się umacniał. Potrzebne nam jest pospolite ruszenie na rzecz przywrócenia normalności we wzajemnych stosunkach. Chodzi o to, żeby między Polską a Niemcami budować dobrą i bezpieczną przyszłość.

Rozmawiała Ewa Maria SLASKA

Pisarka, dziennikarka, tłumaczka, działaczka Polonii, przewodnicząca Stowarzyszenia Städtepartner Stettin e.V., mieszka w Berlinie.

Fot. Bogdan Twardochleb

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

no to chociaz tyle dobrego że poprawiliście tekst
2019-01-02 19:54:52
Teraz wiadomo kto z kim przeprowadza rozmowę. Podtrzymuje jednak to co napisałem wcześniej - to kolejna próba zdejmowania z Niemiec i przerzucania na Polaków odpowiedzialności za relacje z Niemcami. Tez o pojednaniu jest mocno fałszywa - nie można mówić o pojednaniu gdy Niemcy tak naprawdę odrzucaj a w najlepszym razie marginalizują swoje zbrodnie na Polakach. Pierwszy i chyba jedyny raz gdy wysokiej rangi urzędnik Niemiec uznał winę Niemców za niemieckie zbrodnie to wtedy gdy Roman Herzog w 1994 roku złożył kwiaty pod pomnikiem Powstania Warszawskiego - poza tym epizodem Niemcy konsekwentnie uznają jedynie swoje zbrodnie wobec osób narodowości żydowskiej. Taka prawda - wielu Niemców uważa że kościół polski narzucił im w 1965 roku niechciane wybaczenie (redaktor Klaus Bachman stworzył nawet termin Versöhnungskitsch - Kicz pojednania by opisać jakże trafnie tę obłudę).
Quistorp
2019-01-01 18:56:58
do....[Nasze poczucie bezpieczeństwa jest zależne od nieprzewidywalnych i wielce zróżnicowanych czynników, nie tylko od sytuacji w Unii Europejskiej, lecz także w Turcji, Syrii, Afganistanie, Rosji, na Ukrainie. Wiele zależy od tego, jaką postawę wobec sytuacji w tych krajach przyjmą nasze państwa, Niemcy i Polska. Niestety, znaleźliśmy się w nieciekawej sytuacji – wprawdzie Niemcy stale podkreślają, że Polska jest dla nich ważna, lecz Polska robi wszystko, by pozostać w izolacji. Brakuje wspólnych inicjatyw, wizji, działań.].... Wojnę na Ukrainie Wielce Szanowna Pani "naukowiec" nazywa zróżnicowanym czynnikiem. Porównania z aneksją Sudetów w latach 30-ych - nasuwają się same. Europejczyk Neville Chamberlain. "Sprzedawał" Czechosłowację.Skończyło się na agresji na Polskę. To niemiecki teoretyk wojny "O naturze wojny" - Carl von Clausewitz nauczył "nieeuropejczyków" myślenia. Za "billiges Gas" "Europejczycy" chcą sprzedać Samostijnuju (самостійна україна) jeden z najważniejszych filarów stabilizacji spokojnej tłustej, sytej Europy. "Realpolitik" kształtują właściciele koncernów wydobywczych, i dystrybucyjnych "gazrurki". Takiej samej jak u wileńskiego żulika. Do tego przygraniczne kontakty międzyludzkie na parterze nic nie mają nic wspólnego!

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA