Środa, 24 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Nasze życie w Pomellen

Data publikacji: 03 października 2019 r. 12:12
Ostatnia aktualizacja: 23 marca 2022 r. 08:42
Nasze życie w Pomellen
Susanne Olbrich (z lewej) odkryła Pomellen 18 lat temu. Urodziła się w Spreewaldzie, studiowała lalkarstwo w Wyższej Szkole Aktorskiej „Ernst Busch”, od 2002 r. kieruje w Berlinie teatrem „TheaterFusion”. Dzięki znajomości z Moniką Dehr ma dziś zupełnie inne spojrzenie na Polskę.  

– opowiadają Susanne Olbrich i Monika Dehr, sąsiadki z jednej wsi

 

„Myślę, że chodzi o barierę mentalną, która wciąż jest problemem. Jednak to, co teraz robimy, jest najlepszym sposobem na pokonanie tej bariery. Chodzi o to, aby pokazać, że w rzeczywistości wszyscy jesteśmy tacy sami. Trzeba się tylko na to otworzyć”.

– Jak trafiłyście panie właśnie do Pomellen?

Susanne Olbrich: – To był czysty zbieg okoliczności i zauroczenie miejscem. Gdy po raz pierwszy tu przyjechałam, od razu wiedziałam, że jest to właśnie wymarzone miejsce. Przyjechaliśmy, bo mieszkał tu i nasz przyjaciel.

Monika Dehr: – Mieszkam w Pomellen od dziewięciu lat. Wcześniej bywaliśmy tu często z moim ówczesnym mężem, żeby pojeździć na rowerze albo rolkach. Bardzo nam się tu spodobało. Pomyśleliśmy, że nie jest stąd daleko do Szczecina, że to coś w rodzaju szczecińskiej „sypialni”. Z jednej strony wspaniałe miejsce do wychowywania dzieci, piękne jezioro, a jednocześnie do pracy w Szczecinie tylko 20 minut jazdy samochodem. Znaleźliśmy nasze wymarzone miejsce, przeprowadziliśmy się tu dziewięć lat temu i wyremontowaliśmy zakupiony dom. Zawsze kochałam przyrodę, lubiłam uprawiać warzywa w ogrodzie i robić różne rzeczy w domu. Poza tym chciałam, żeby moje dzieci doświadczały czegoś podobnego w dzieciństwie, czego ja doświadczyłam w ich wieku, to znaczy, żeby mogły po szkole przebywać na dworze, bawić się z rówieśnikami, wspinać na drzewa, pływać w jeziorze, a nie tylko siedzieć w wolnym czasie w domu, surfując po internecie. Wprawdzie surfować tutaj też mogą, lecz wszystko jest tu nieco inaczej. Od półtora roku sama wychowuję dwoje dzieci, lecz postanowiłam tu zostać, nie chciałabym zmieniać miejsca zamieszkania. Tu jest pięknie, mam tu swoich polskich i niemieckich przyjaciół, życie wygląda tu nieco inaczej niż w dużym mieście. Pochodzę ze Szczecina. Nawiasem mówiąc, przez 17 lat pracowałam w „Kurierze Szczecińskim”. Jestem z wykształcenia specjalistką ds. marketingu i biznesu, byłam współwłaścicielką firmy public relations, a tu, w Niemczech, jestem przede wszystkim matką i staram się działać na rzecz polsko-niemieckiej społeczności. Chcę również pokazać, jak wiele mamy tu, na miejscu, możliwości samorealizacji, że miejsce nie ogranicza człowieka, lecz wyzwala w nim siły do kreacji. To oczywiste, że dzieci nie mają tutaj kina ani dodatkowych korepetycji, ale my możemy to im organizować. Susanne rozumie moje intencje. Cieszę się, że się poznałyśmy, że jesteśmy sąsiadkami i przyjaciółkami.

– Jak się poznałyście?

Susanne Olbrich: – Dokładnie nie pamiętam.

Monika Dehr: – Poznaliśmy się głównie dlatego, że mamy domy w tej samej miejscowości i przy tej samej ulicy. Musiało to być jakieś pięć, sześć lat temu. Susanne i Jochen zaprosili nas na grilla w swoim ogrodzie i tak zaczęła się nasza znajomość, nasza weekendowa przyjaźń, bo w tygodniu Susanne jest w Berlinie.

– Co was łączy poza tym, że jesteście sąsiadkami?

Susanne Olbrich: – Chcemy, aby Pomellen było dla wszystkich jeszcze lepszym miejscem do życia. Staram się integrować mieszkańców wsi i okolicy, Polaków i Niemców, chcę, aby pełniej utożsamiali się z ich miejscem i małą ojczyzną. Zaraz za Pomellen przebiega granica niemiecko-polska i my ciągle ją przekraczamy. Ona zdeterminowała życie we wsi, lecz także w Szczecinie i my musimy się z tym mierzyć. Raz była otwarta, potem znów zamknięta, potem trzeba było mieć dowód osobisty, żeby ją przekroczyć, potem znowu nie. Wszystkie historie, jakie działy się i dzieją między Polakami a Niemcami, odgrywają tu dużą rolę. Wychowałam się w Spreewaldzie, gdzie pierwotnie osiedlili się i mieszkali Słowianie. Moje życie też zawsze było jakoś związane ze Słowiańszczyzną, choćby dlatego że mieszkańcy pogranicza, od Bałtyku do Zittau, zawsze byli ze sobą w kontakcie. Wyglądało to różnie. Pamiętam, że w mojej rodzinnej wiosce słowo „Polacy” brzmiało tak, jakby ktoś chciał powiedzieć: „uważaj, to coś złowrogiego, bądź ostrożna, są bardzo niebezpieczni”. Z takim podejściem stykałam się podczas całego okresu dorastania. W Polsce pewnie tak samo było z „Niemcami”. Takie opinie mocno kształtują życie człowieka, a teraz nagle jesteśmy tak blisko. Cieszę się, że tamto rozumienie słowa „Polacy” nie ma już dla mnie żadnego znaczenia. Poznałam Szczecin, nie wiedząc wcześniej, że za miedzą jest tak piękne miasto. To znacznie poszerzyło moje horyzonty.

Monika Dehr: – Jestem Polką, Susanne jest Niemką. Połowa mieszkańców Pomellen to Niemcy, druga połowa to Polacy. Dla mnie było oczywiste, że gdy tu zamieszkam, będę korzystała z wszystkich udogodnień, jakie Niemcy mają do zaoferowania, ale też że dostosuję się do tutejszych warunków: nauczę się niemieckiego, poznam kulturę, będę chciała zrozumieć, jakie obowiązują tu zasady i dostosuję się do nich. Rozumiałam również to, że Polacy i Niemcy powinni się integrować. Mieszkamy w Niemczech, ale tak naprawdę chodzi o coś więcej, chodzi o wspólną Europę. Powinno być w interesie nas wszystkich, aby żyć razem w pokoju. Chciałabym również, aby Niemcy, którzy mieszkają tu ze mną, chcieli poznać mnie lepiej, aby Polska przestała budzić w nich grozę, jaką wciąż wielu z nich czuje. Szczecin jest metropolią położoną zaledwie 15 km stąd. Czasem zauważam w związku z tym wielki niepokój mieszkających tu ludzi. Myślę, że chodzi o barierę mentalną, która wciąż jest problemem. Jednak to, co teraz robimy wspólnie z Susanne, jest najlepszym sposobem na jej pokonanie. Chodzi nam o to, żeby pokazać, że w rzeczywistości wszyscy jesteśmy tacy sami. Trzeba się tylko na to otworzyć. My z Susanne i Jochenem jeździmy do Szczecina, lecz mój sąsiad, który mieszka tuż obok, prawdopodobnie jeszcze nigdy w Szczecinie nie był. Jeśli robimy coś wspólnie, to w obu językach, po to, aby bardziej się otworzyć. Powiedziałabym, że jest to podstawowy cel naszych spotkań i wiejskich wydarzeń, jakie organizujemy. Nie chodzi o wspólną lampkę wina i zabawę, lecz o wzajemne poznanie się.

– Co już udało się zrobić w Pomellen, aby przybliżyć Polaków i Niemców?

Susanne Olbrich: – Od pięciu czy sześciu lat w dawnym parku dworskim organizowany jest Festiwal Parkowy. Chciałam, żeby został wyeksponowany jego polsko-niemiecki aspekt. W tym roku ulotka z programem była dwujęzyczna. Na polski przetłumaczyła ją Monika, a graficznie zaprojektowała Marta, artystka z naszej wsi. Rozprowadziliśmy ją wszędzie, bo ważne było dla nas, żeby zaprosić również Polaków nie tylko z Pomellen, lecz z całego okręgu Uecker-Randow, żeby informacja do nich dotarła. Mamy we wsi piosenkarkę pochodzącą z Polski, która mieszka w Berlinie. Śpiewała polskie piosenki. Chciałam też przygotować coś spokojniejszego, dlatego z inną Moniką z sąsiedztwa, o której nawet nie wiedziałam, że jest wspaniałą artystką, umawiałyśmy się na próby. Monika określiła się jako „noise maker” i wspaniale zagrała na skrzypcach. W naszym kościele prezentowaliśmy opowiadania w języku niemieckim i polskim. Wydaje mi się, że był to wielki sukces, dotarliśmy zarówno do Niemców, jak i Polaków. Wszyscy byli poruszeni i wzruszeni. Festiwal się podobał i – jak sądzę – został odebrany jako dobry przykład.

– Co musi się zdarzyć, aby wieś Pomellen postrzegała siebie jako wspólnotę?

Monika Dehr: – Myślę, że podstawowym problemem pogranicza wciąż jest bariera językowa. Wielu mówi o niej, lecz niewielu ją pokonuje, a to koniecznie trzeba robić. Dziś około połowy mieszkańców Pomellen to Niemcy, druga połowa to Polacy, a są tylko dwie osoby z Polski, które mówią po niemiecku. Ja jestem jedną z nich. To się zmienia, lecz powoli. Dwoje moich dzieci chodzi do szkół w Niemczech, starsze – do gimnazjum w Löcknitz, młodsze – do szkoły podstawowej w Penkun. Niestety w Penkun wciąż nie ma lekcji języka polskiego jako ojczystego dla uczniów polskich. Moje dzieci mówią po polsku, lecz to jest tylko moja zasługa. Lekcje języka polskiego dla dzieci niemieckich też nadal są zaniedbywane. Szczecin, jak sądzę, ma ogromny potencjał jako w przyszłości ewentualne miejsce pracy dla dzisiejszych dzieci niemieckich i dla moich dzieci. Gdyby niemieccy mieszkańcy pogranicza znali język polski, a polscy – niemiecki, byłoby moim zdaniem mniej problemów z bezrobociem. Szkoda, że niewiele dzieje się w tym kierunku. Najczęściej rozumieją to i podejmują jakieś działania tylko te rodziny, które mają z tym problemem bezpośrednią styczność.

– A więc język to wciąż zasadnicza bariera.

Monika Dehr: – Jeśli w naszej wiosce jest ogłoszenie, a jest tylko po niemiecku, to tylko ja i może jeszcze dwie polskie rodziny jesteśmy w stanie je zrozumieć. Jeśli są jakieś wydarzenia, to Polacy często o nich nie wiedzą, ponieważ informacje są rozpowszechniane tylko po niemiecku. A jeśli nie rozumieją języka, to nie byliby zadowoleni z uczestnictwa w takich spotkaniach. Jest jeszcze wiele do zrobienia.

Susanne Olbrich: – Nie można zapominać o tym, że region, w którym mieszkamy, był zawsze na uboczu. Transformacja ustrojowa przyniosła tu wiele złego. Młodzi ludzie nadal opuszczają swoją małą ojczyznę, nawet jeśli wiedzą, że będą za nią tęsknić. Ale co mają robić, skoro tu nie ma pracy? Rodziny z dziećmi wyjeżdżają, a starsi zostają. Luka demograficzna, która powstała w latach 90., nie została wypełniona. Widzę potencjał młodych rodzin, które przeprowadzają się tu teraz, lecz aby było im tu naprawdę dobrze, potrzebują czasu. Dlatego jestem zdania, że potrzebna jest głównie aktywniejsza praca kulturalna. Menedżerowie regionalni mogliby na przykład opracowywać projekty związane z kulturą wspólnie z mieszkańcami. W ten sposób można by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Powstawałyby nowe miejsca pracy, a ludzie byliby zadowoleni, że w ich miejscowości coś się dzieje.

– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Martin HANF

Wolny dziennikarz, mieszka w Szczecinie.

Pierwodruk www.perspektywa.de/pl/artykul/aktywni-w-lokalnej-spolecznosci-rozmowa-z-susanne-olbrich-i-monika-dehr

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

A może by tak Niemcy zaczęli się uczyć polskiego?
2019-10-11 19:08:57
w końcu Szczecin szykowany jest na stolicę regionu i trudno wyobrazić sobie że nagle kilka milionów ludzi w regionie będzie zmuszonych do posługiwania się językiem niemieckim? Każdy mieszka gdzie chce i gdzie mu wygodni - jak ktoś lubi mieszkać między Niemcami to jego wolny wybór.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA