Sobota, 18 maja 2024 r. 
REKLAMA

Niepodległość przyszła w ostatniej chwili

Data publikacji: 10 listopada 2023 r. 14:08
Ostatnia aktualizacja: 10 listopada 2023 r. 15:08
Niepodległość przyszła w ostatniej chwili
Artur Grottger, „Branka”, rysunek z cyklu „Polonia” Fot. Muzeum Narodowe w Krakowie, domena publiczna  

Odzyskanie niepodległości w 1918 r. czasami bywa nazywane cudem niepodległości. Po ponad 120 latach, które minęły od momentu trzeciego rozbioru Polski i jej likwidacji z mapy Europy, odrodzenie się tego państwa można było traktować jako przykład „cudownego zdarzenia”. Prawda była zdecydowanie bardziej przyziemna. Temu „cudowi” naród musiał mocno pomóc.

Od 1795 r., gdy trzej zaborcy: Rosja, Prusy i Austria, wymazali państwo polskie z mapy Europy, Polacy mieli podejmować starania, by swoje państwo na tę mapę przywrócić. Tą najbardziej wprost dostrzeganą drogą do wywalczenia niepodległości było chwycenie za broń i wyrwanie się spod władzy zaborców poprzez powstanie. Ta droga walki niepodległościowej, prowadząca poprzez Legiony Polskie we Włoszech (1797), powstanie listopadowe (1830–1831), powstanie krakowskie (1846), powstania czasów Wiosny Ludów (1848), powstanie styczniowe (1863–1864), rewolucję 1905 roku na ziemiach polskich czy ostatecznie powstanie wielkopolskie i powstania śląskie, które doprowadziły do włączenia Wielkopolski i części Górnego Śląska do odrodzonej Polski, była na ogół trwającym wiele lat ciągiem klęsk i niepowodzeń.

Droga irredenty narodowej okazała się niezwykle kosztowna. Obok bezpośrednich strat na polach bitew kolejnych powstań, przynosiła efekty nie tylko w postaci migracji tysięcy Polaków na Zachód, ale także ogromnych represji, które bezwzględnie stosowali zaborcy. Kolejne ich fale ograniczały wszelkie prawa narodowe, przyczyniały się do utraty majątków czy też wywózek na Syberię. Następujące po sobie nieszczęścia, które spotykały naród polski przez te lata, przynosiły nie tylko poczucie porażki, ale też umocnienie w chęci podjęcia raz jeszcze zrywu narodowego. Przypominało to pracę Syzyfa. Odbudowa nielegalnych struktur niepodległościowych, gromadzenie sił i środków, podjęcie walki i załamanie nadziei, by po kilku latach podejmować wszystko na nowo. Można jednak postawić tezę, że bez tych kolejnych zrywów narodowych, choć kończonych niepowodzeniem, naród nie przetrwałby okresu rozbiorów. Były one jak otwarcie na chwilę okna ze świeżym wolnym narodowym powietrzem w zatęchłym zamkniętym pokoju narodu zakutego w kajdanach rozbiorów. Nawet jeśli chwile zrywu powstańczego stawały się jedynie momentami wolności, to jednak pamięć o nich pozwalała następnym pokoleniom marzyć o niepodległości. Pomimo ceny, jaką przyszło ostatecznie zapłacić, owe chwile wolności miały ogromne znaczenie dla przetrwania idei niepodległości.

Obok tych, którzy poprzez walkę z bronią w ręku chcieli odzyskać niepodległość, znaleźli się i ci, którzy odrzucali tę drogę, właśnie ze względu na cenę, jaką ona ze sobą niosła. Uznawali, że naród nie przetrwa, jeśli utraci majątki ziemskie, zakłady rzemieślnicze, domy, całe zaplecze ekonomiczne, bez którego naród istnieć nie może. Ta droga walki o zachowanie narodowych podstaw, by z czasem sięgnąć ponownie po niepodległość, z czasem nazwana została drogą pracy organicznej. To przywiązanie do ziemi, do majątków, do rozbudowy kultury narodowej i jej recepcji wśród ludności wiejskiej miało pozwolić przetrwać idei państwa i narodu polskiego. Bez tego zaangażowania nie byłoby towarzystw rolniczych, działalności banków spółdzielczych, nie powstałaby Fabryka Maszyn Rolniczych Hipolita Cegielskiego czy też nie rozwijano by kolejnych fabryk, banków i linii kolejowych na terenie zaboru rosyjskiego.

Wtedy, w trudnych dla sprawy polskiej w końcowych latach XIX wieku, przedstawiciele obu wyżej wspomnianych nurtów często spoglądali na siebie z niechęcią. Przekonanie o jedynej racji, przy jednoczesnym niezrozumieniu racji drugiej strony, dominowało nad poszukiwaniem tego co wspólne. Obecnie nie ma już wątpliwości, że były to dwie, równie ważne i uzupełniające się drogi do niepodległości. Nie byłoby „cudu niepodległości” w 1918 r., gdyby nie droga powstań narodowych. Ta cena krwi i cierpień pokoleń Polaków była konieczna. Tak samo jak praca, zaangażowanie w ratowanie podstaw kulturowych i ekonomicznych narodu zwolenników pracy organicznej. Przedstawiciele owych dwóch nurtów zbliżyli się do siebie podczas I wojny światowej i wykorzystując klęskę mocarstw zaborczych, odbudowali niepodległą Rzeczpospolitą.

Ojcowie Niepodległości, jak zwykliśmy nazywać Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Ignacego Daszyńskiego, Wincentego Witosa czy też Wojciecha Korfantego, wywodzili się z różnych środowisk politycznych. Mieli za sobą różną tradycję – i tę powstańczą, i tę odrzucającą walkę zbrojną. Mówili do różnych środowisk: do robotników, chłopów, ziemiaństwa, narodowców i socjalistów. Wszyscy oni mówili o tym samym: o niepodległych kraju. W tym kontekście to także był „cud niepodległości”, bo przecież Ojców Niepodległości więcej dzieliło, niż łączyło. Często osobiście za sobą nie przepadali, a jednak potrafili się w te wyjątkowe dni wznieść ponad swoje emocje i wspólnie czynić wszystko, by Polska powróciła na mapę Europy.

W tym obrazie lat trudnych czy też nawet bardzo trudnych, epoki rozbiorów, trzeba wskazać także na to, że proces wynarodowienia trwał cały czas i tak naprawdę postępował. Uderzenie zaborców, rosyjskiego i pruskiego/niemieckiego, dotyczyło szkolnictwa. Uderzenie w najmłodsze pokolenia miało długofalowy sens. Kolejne pokolenia Polaków równie sprawnie jak językiem polskim operowały językiem zaborców, zaś w drugiej połowie XIX w. narastał taki problem, że to właśnie język zaborców stawał się tym, którym posługiwano się sprawniej. W wolnej już Polsce, po 1918 r., dla odrodzonej floty wojennej największym problemem była komunikacja. Oficerowie wywodzący się z trzech różnych flot zaborczych faktycznie słabo mówili po polsku i było to dostrzegalne przez cały okres międzywojenny. Można zadać pytanie: jak zdołaliby się porozumieć, gdyby zabory trwały jeszcze jedno pokolenie? Czy wtedy proces wynarodowienia nie przekroczyłby punktu, w którym niemożliwy byłby powrót do niepodległej Polski?

Działania zaborców dewastowały polskie społeczeństwo – zarówno elity jak i pozostałe warstwy społeczne. Podwójne szyldy sklepów, kolejne budowle narzucające obce wzorce, jak cerkwie prawosławne (Warszawa), zamki cesarskie (Poznań), wprowadzanie coraz szerzej przedstawicieli polskiego ziemiaństwa i mieszczaństwa do aparatu państw zaborczych… Nawet jeśli w domach rodzinnych przywiązywano ogromną rolę do patriotyzmu, to jednak często przedstawiciele kolejnych pokoleń podejmowali prace w urzędach na wszelkich szczeblach administracji. Kawałek po kawłku, kruszał mur oporu wobec wynarodowienia. Najlepszym tego dowodem pozostawał stan analfabetyzmu, który rósł nawet w zaborze austriackim, cieszącym się po 1848 r. oficjalną autonomią. Kraków i Lwów stawały się jedynymi polskimi ośrodkami akademickimi, gdzie można było swobodnie rozwijać i utrwalać polską kulturę i tradycję. Jednak nawet tam nie zawsze znajdowało to zrozumienie. Idea Trójlojalizmu narodziła się właśnie w Krakowie, w środowiskau polskiej inteligencji, które uznały, że Polska już nigdy się nie odrodzi, że należy pogodzić się z życiem w takim kraju, w jakim przyszło się danej osobie urodzić. W 1918 r. czy nawet w 1914 r. nie był to pogląd dominujący. Jednak czy w perspektywie kolejnego pokolenia, któremu przyszłoby żyć pod zaborami, nadal miałby tak niewielkie znaczenie?

„Cud niepodległości” w 1918 r. polegał nie tylko na tym, że niezależnie od poglądów politycznych najważniejsi polscy politycy, faktyczni przywódcy narodowi, wspólnie podjęli wszelkie działania, by tę niepodległość uzyskać, ale także na tym, że przyszła ona w momencie, gdy naród był jeszcze w stanie ją unieść. Możliwe, że było to ostatnie pokolenie, które miało w sobie siłę i wiarę, że niepodległość jest na wyciągnięcie ręki i można ją wywalczyć. Dlatego współcześnie możemy się nią cieszyć.

Maciej Franz, autor jest historykiem, profesorem historii, pracuje na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

 

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA